Wymarzone i wytęsknione zimowe Tatry. Dolina Chochołowska, Grześ i droga na Rakoń z Gosią.
Team malinowych puchówek.
Po horyzont ciągną się białe góry. Nie do nasycenia uczta dla oczu. Słońce powoli zbliża się do słowackich szczytów Rohaczy. I ten wiatr nieustępliwy, nieubłagalny.
Team malinowych puchówek.
Po horyzont ciągną się białe góry. Nie do nasycenia uczta dla oczu. Słońce powoli zbliża się do słowackich szczytów Rohaczy. I ten wiatr nieustępliwy, nieubłagalny.
Obrabiając te komórkowe zdjęcia ocieplałam biele. Z niebieskości śniegu zdecydowanie przesuwałam suwak w stronę ciepłych odcieni.
Bliżej zachodu słońca.
Powoli bliżej wiosny.
Noc w schronisku w Dolinie Chochołowskiej. Puste, długie korytarze. Zbiorowe łazienki. Specyficzny zapach miejsc i wspomnienia z zielonych szkół w podstawówce. Wrażenie opuszczonego schroniska. Tylko garstka osób spotykana w ciemnawych przestrzeniach. Schroniskowy klimat i bliskość obcych ludzi. Nieznane imiona a poczucie wspólnoty. Wybuchy śmiechu przy grze w dobble. Pomidorowa zupa przypomina smaki z kolonii.
Za oknem hen szaleją wichury. Ciemne, postawne drzewa bujane wiatrem. Na nocnym niebie odcina się biała grań szczytów. Pędzą mgliste obłoki nad Wołowcem. Olbrzymi księżyc w pełni rozświetla nocne śniegi doliny. Tutaj w dole spokojniej. Bezpieczne miejsce. Pod kilkoma znajomymi gwiazdozbiorami i tarczą księżycowej latarni szusujemy na pożyczonych plastikowych jabłuszkach. Za niedzielnego dnia tłumy dzieci z rodzicami i sankami. A teraz cała trasa zjazdowa Doliny Chochołowskiej tylko dla nas.
No i nareszcie okazja do zjedzenia zaległej szarlotki z jagodami. Przysmak chochołowski. Zasłużony za zdobycie Rohaczy w sierpniu 2018. ;)
Dużo wspomnień uruchamiają te miejsca i skojarzenia. W jednej zimowej wędrówce jakby zawarte kilka poprzednich odwiedzin Tatr Zachodnich.
Dziesięć lat temu pierwszy raz "na własną rękę" pojechałam w góry. We wrześniu, po maturze, z Klaudią. Wchodziłyśmy właśnie na Grześ i Rakoń. Machina wspomnień ruszyła... Przeżycia tamtego czasu, podekscytowanie, trud wędrówki. Przepiękny słoneczny dzień i bajkowe kolory jesieni Tatr Zachodnich. Znalazłam zdjęcia z tej wycieczki. Widzę ubranie tak bardzo w moim stylu z tamtego czasu i tak mało sportowo dostosowane do górskich wędrówek. ;) Pobudka o jakiejś bardzo wczesnej godzinie. Pamiętam, że zaspałam i nie zdążyłam założyć soczewek. Długa droga pociągiem i Szwagropolem z naszego rodzinnego miasta powiatowego ;). To dopiero była wyprawa!...
Przypominały mi się też sylwestrowe, ciemne noce i rozgwieżdżone niebo nad Doliną Chochołowską. Sylwestrowa msza w kaplicy. Kolędowanie w schronisku, droga z pochodniami, dalekie fajerwerki nad Zakopanem.
Wyjazd w liceum z koła krajoznawczo-turystycznego na krokusy do Doliny Chochołowskiej. Lał deszcz, krokusów nie było i nigdzie ponad schronisko nie weszliśmy, choć marzenia i obawy tatrzańskie w sercu mi już kiełkowały. Pamiętam zimne i ciemne korytarze Domu Turysty w Zakopanem. Przedziwna nieprzespana noc. Ludzie z liceum, których podziwiałam. Jakieś schadzki, papierosy i rozmowy na parapetach, ukrywanie się po kątach. Chyłkiem łapanie oddechów poczucia wolności. Górskie rajdy miały wtedy niepowtarzalny już smak. A właściwie przedsmak... czegoś nieuchwytnego i zupełnie wyjątkowego.
Wyjazd w liceum z koła krajoznawczo-turystycznego na krokusy do Doliny Chochołowskiej. Lał deszcz, krokusów nie było i nigdzie ponad schronisko nie weszliśmy, choć marzenia i obawy tatrzańskie w sercu mi już kiełkowały. Pamiętam zimne i ciemne korytarze Domu Turysty w Zakopanem. Przedziwna nieprzespana noc. Ludzie z liceum, których podziwiałam. Jakieś schadzki, papierosy i rozmowy na parapetach, ukrywanie się po kątach. Chyłkiem łapanie oddechów poczucia wolności. Górskie rajdy miały wtedy niepowtarzalny już smak. A właściwie przedsmak... czegoś nieuchwytnego i zupełnie wyjątkowego.
Była też mozolna wędrówka na Starorobociański Wierch. Po studenckiej sesji Akcja Sprzątania Tatr. W tamtym czasie niesamowicie długa i męcząca dla mnie trasa. Upalny koniec czerwca. Wtedy Ornak zaczarował. Dotąd do niego nie wróciłam. Namioty rozbite na Równi Krupowej. Tatry na wyciągnięcie ręki.
No i nasze kwietniowe Tatry Zachodnie z Jagodą i kolegą z Rumunii. ;) Grześ i Rakoń równie wietrzny jak i tym razem. Ornak tak samo nie zdobyty. Taki kwiecień jak wtedy zachęca do powrotu w Tatry.
I Rohacze z Ewą. Późne sierpniowe popołudnie, niskie słońce, kozice i świstaki.
I jeszcze przypomina się szalony tatrzański wiatr sprzed roku, z Jagodą zdobywanie zimowego K2 nad Czarnym Stawem Gąsiennicowym. ;)
A potem poniedziałek i wyludnione góry. Potężne, białe przestrzenie. Wiatr w twarz i przekraczanie siebie. Zapierające dech perspektywy na malowane światłem górskie szczyty. Serce aż rwie się do tych widoków. Tatry czarują i kuszą.
Nie potrzeba kawy, bo energia z ruchu i powietrza pobudza.
![]() |
Iwanicka Przełęcz |
Przewalone drzewo i zawrót spod Ornaku. I znowu szczęście w nieświadomości. A jednak dobre, na czas podjęte decyzje w tej nieco lekkomyślnej beztrosce.
Tragiczne historie nas nie dotykają.
Przemykamy się obok.
Tragiczne historie nas nie dotykają.
Przemykamy się obok.
Wracając pociągiem z Zakopanego czytałyśmy z Gosią o lawinach. Teraz już wiemy co i jak. A właściwie - jak bardzo to skomplikowane i jednak nieprzewidywalne.
I te wszystkie gatunki śniegu...
więcej Tatr
i więcej gór
Komentarze
Prześlij komentarz