Tyle dobra, tyle piękna. Wędrówka tatrzańskimi szlakami pod koniec kwietnia w środku tygodnia to strzał w dziesiątkę. Pogoda nie dostosowywała się do pesymistycznych prognoz i całe trzy dni cieszyliśmy się cudownym słońcem i bezludnymi szlakami.
Co to dużo pisać zresztą.. Spójrzcie tylko na zdjęcia:
Wczesnym porankiem ruszyłyśmy ze schroniska w Dolinie Chochołowskiej na klasyczną trasę Grześ-Rakoń-Wołowiec. Nie mogłam wyjść z podziwu... całe piękne góry tylko dla nas. Między tatrzańskimi szczytami hulał wiatr. Przepiękne słońce, lekka wędrówka. Środek tygodnia pod koniec kwietnia. Ani śladu innych ludzi. Zupełne przeciwieństwo moich skojarzeń z wakacyjnymi Tatrami obleganymi przez niepoliczalne tłumy turystów. Tym razem dopiero gdzieś przy Rakoniu spotkałyśmy pojedynczych górskich wędrowców.
Wołowiec zdobywałyśmy samotnie. Tego dnia był naszym prawdziwym Mount Everest...
Obcując z naturą w górach można odetchnąć spokojem. Przewietrzyć głowę. Tym razem - dosłownie.
Wchodząc na Wołowiec wiatr był niesamowicie silny. Gdybyśmy były w bardziej ekspozycyjnych miejscach szalony wicher bez problemu by nas poprzewracał.
Wiało tak mocno, że poczułam, gdzie mam zatoki. ;)
Pomimo przeciwności z wielką satysfakcją zdobyłyśmy nasze ponad 2 tysiące metrów n.p.m.
tam kiedyś pójdę... ;) |
Komentarze
Prześlij komentarz