Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2018

Listopadowe góry

Lato było wyjątkowo długie i słoneczne. Ostatni letni dzień poczuliśmy w niespodziewanie wolny poniedziałek. 12.11.2018. Dobra data na Beskid Śląski. Padło na pętelkę przez Malinowską Skałę i Skrzyczne. Piękne panoramy i mnóstwo ludzi, głównie z psami. Chyba Skrzyczne to taki klasyczny cel psich spacerów w Beskidach. Beskidy to nie Tatry. A środek listopada to już nie kolorowa jesień. Pagórki sinym fioletem nagich drzew pokryte. Jesienna feria barw minęła. Dni coraz krótsze. Wydłużają się ciemne wieczory. Bez presji.  Skręcając w leśne ścieżki poczuliśmy lato. Ciepłe podmuchy powietrza. Koszulki z krótkim rękawem. Słoneczne zapachy. Blaski wśród ciągle zielonych liści. Ciepło nagrzanej ziemi. A więc można, i w listopadzie, i w Beskidach. Usiąść w bladych trawach i patrzeć na chmury.

Francuskie "góry mylne"

Niekończące się pasma szczytów, rozpływające się w dali w niebieskiej mgle. Góry aż za horyzont.  Każde kolejne zdobywanie grani okazywało się tylko preludium do dalszej drogi.  Góry mylne - bo mamiły nas perspektywą szybszego dotarcia na szczyty. A ponieważ nasza mapa odpłynęła wartkim strumieniem górskim jeszcze przed zdobyciem trzytysięcznika  dalszy ciąg naszych alpejskich wędrówek był zupełnie spontaniczny i instynktowny.  Kiedy już zdobyłyśmy upragnioną grań ukazały się kolejne górskie pasma. A za nimi kolejne, i jeszcze następne... W dole iglaste lasy i miejscowości innej spośród narciarskich Trzech Dolin. Nowe dla nas perspektywy, odkrycia przestrzenne. Grań chwilami przypominała tatrzański szlak między Kopą Kondracką a Kasprowym , chwilami było zupełnie jak na bieszczadzkich połoninach . Niezmiennie pusto, słonecznie i bajkowo jesiennie. Zapraszam w fotograficzną drogę:

Rzeki owiec i dzikie świnie

Naszym sobotnim celem były góry srebrne , które podziwiałyśmy pierwszego dnia z Le Cochet . Zaatakowałyśmy dwa szczyty. Za pierwszym razem wylądowałyśmy na słonecznym wylegiwaniu się w trawie, bo dalszą drogę przecięło nam głębokie urwisko. Na stadko owiec pod szczytem patrzyłyśmy więc z oddali. Drugi raz wpakowałyśmy się w taką stromiznę, że pozostało tylko zawrócić. Potężna biała skała którą widziałyśmy już z dołu z wyższej perspektywy robiła piorunujące wrażenie. Mapa odpłynęła górskim strumieniem już dwa dni temu... Było więc bez osiągnięcia celów, ale ciekawie. Dzień bardziej na luzie. Słońce i złota jesień dopisywały w pełni.

Val Thorens i Col de Rosael - nasze alpejskie 3000 m n.p.m.!

To było marzenie tej wycieczki. Cel, na którym nam zależało. Zdobyć te symboliczne trzy tysiące metrów nad poziomem morza... Mapki z informacji turystycznej od Basi i Nica nie uwzględniały naszych zamierzeń. ;) Żaden zaznaczony pieszy szlak w okolicach Saint Martin de Belleville nie prowadził powyżej 2800 m n.p.m. Pozostawało nam więc dostać się jak najwyżej zgodnie ze szlakiem - i spróbować wejść.. jeszcze wyżej. ;) 

Le Cochet

Uliczne latarnie gasły o północy.  Saint Martin de Belleville zatapiało się w ciemnościach. Na niebie na dobre rozgaszczały się gwiazdy. Nocną ciszę rozpraszały dźwięki owczych dzwoneczków z okolicznych wzgórz. Środek października i najpełniejszy czas złotej jesieni . Pełen słońca i odpoczynku tydzień we francuskich Alpach. Cudowny przedsezonowy czas. Klimatyczne miejscowości o spójnej zabudowie zupełnie puste. Cicho i głucho. Bardzo lokalnie. Mogłyśmy sobie tylko wyobrażać, co się tutaj dzieje zimą, gdy jesiennie leniwe Saint Martin de Belleville zmienia się w królestwo narciarzy... W ciągu tygodnia w październiku piesze ścieżki w Alpach zupełnie puste. Pierwszego dnia ruszyłyśmy zdobyć Le Cochet . Ten zwalisty szczyt górujący nad Saint Martin de Belleville to był cel Gosi. Góra, którą widziała rok temu co dzień przez okno i już od jakiegoś czasu chciała ją zdobyć.  Nie znałyśmy jeszcze imienia naszego celu ;) gdy w Saint Marcel dopytywałyśmy miejscowych, jak d