Przejdź do głównej zawartości

Val Thorens i Col de Rosael - nasze alpejskie 3000 m n.p.m.!



To było marzenie tej wycieczki. Cel, na którym nam zależało. Zdobyć te symboliczne trzy tysiące metrów nad poziomem morza...

Mapki z informacji turystycznej od Basi i Nica nie uwzględniały naszych zamierzeń. ;) Żaden zaznaczony pieszy szlak w okolicach Saint Martin de Belleville nie prowadził powyżej 2800 m n.p.m. Pozostawało nam więc dostać się jak najwyżej zgodnie ze szlakiem - i spróbować wejść.. jeszcze wyżej. ;) 



18.10.2018


Byłam już raz na ponad 4000 m n.p.m. - w chińskich górach CangShan. Choć samo zdobycie Longquan Peaku okupione było wręcz ucieczką z chińskiego więzienia ;) (polecam poczytać! ;)), to jednak znaczną część drogi pokonaliśmy wtedy z pomocą kolejki... Dlatego perspektywa pierwszego samodzielnego wejścia na trzytysięcznik była dla mnie bardzo kusząca.

W tym celu dojechałyśmy do Val Thorens. Ostatniej miejscowości w dolinie, jednej z tych znanych z narciarstwa słynnych francuskich Trzech Dolin. W środku października ani śladu narciarza, ani grama śniegu. Tego dnia było całkiem ciepło jak na wysokość 2300 m n.p.m, na której znajduje się Val Thorens. I obłędnie słonecznie - jak co dzień. Popularna zimą turystyczna miejscowość jakby wymarła. W budynku informacji turystycznej remont, oznakowań początku szlaku brak... Porozglądałyśmy się po okolicznych górach i mniej więcej oszacowałyśmy, gdzie chcemy iść. Dziewczyna na spacerze z psem potwierdziła nasze przypuszczenia (znów ukłony dla świetnego angielskiego Francuzów!). I nauczyła poprawnie wymawiać Lac Blanc. ;)

Jednak już na samym początku naszej drogi zdarzył się wypadek. Gosia przechodząc przez lodowaty strumień poślizgnęła się na kamieniu... Zapasowa kurtka przydała się, a upadek szczęśliwie nie okazał się dla Gosi tragiczny. Za to dla naszej mapy - tak. Kolorowa topografia okolicy błyskawicznie odpłynęła wartkim strumieniem w dół... Od tej pory nie udawałyśmy już, że trzymamy się szacunków jakiś szlaków, tylko szłyśmy przed siebie i wedle swojego uznania. ;)

Co przy doskonale widocznej perspektywie w górę i w dół nie było trudne.


Val Thorens - zupełnie bezdrzewna miejscowość. A w tle nasz codzienny przyjaciel Mount Blanc ;)




  








przygotowania do sezonu narciarskiego w pełni - remonty wyciągów, sprawdzanie drożności armatek śnieżnych...

...i dom wjeżdżający na górę ;)








Kierując się górskim instynktem ;) odpuściłyśmy sobie Lac Blanc na 2800 m n.p.m. i wędrowałyśmy w stronę możliwie dostępnej do zdobycia przełęczy z wyciągiem narciarskim. 
Skoro dom potrafi wjechać do góry, to my też damy radę! ;)

Niespecjalnie wierzyłam, że uda nam się przekroczyć tę magiczną granicę trzech tysięcy metrów... Podejrzewałam, że dojdziemy, no, może na jakieś 2900. W porywach braknie nam kilkanaście metrów do 3000. 

Jakież było moje zaskoczenie i radość gdy u naszego celu zobaczyłyśmy tę tablicę:





Trochę przypadkiem, idąc po prostu tam, gdzie się dało ;), weszłyśmy na równiutkie 3000 m n.p.m.... Aż trudno uwierzyć! :D




  


Weszłyśmy więc i nieco powyżej Col de Rosael (moje samodzielne językowe odkrycie tego wyjazdu - col to po francuski przełęcz ;)) rozkoszowałyśmy się panoramą na potężne góry wokół.






góry potężne...

...i jeszcze potężniejsze ;)


Col de Rosael widoczna z drogi na szczyt obok, dalej kolejne wyciągi narciarskie



Satysfakcja z osiągnięcia celu - ogromna... :)







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tatry nie pytają, Tatry przyjmują

Kościelec w sierpniu. W czwartek. Rozległe przestrzenie gór. Znajomo, w Wysokich Tatrach jak w domu. Wróciłam na Kościelec po czterech latach. Ponowne samotne wejście. Nabrzmiały sierpień, rozkwitły halą na fioletowo. Chmury wiszą na niebie.  Podsłuchuję ludzi, słucham Maanamu. Czekam aż coś mnie zahaczy. Przeżywam. Doznaję. Istnieję. Różne ludzkie światy. Wchodzę, słucham, mijam. Gdziekolwiek wyjedziesz - spotkasz tam samą siebie.

Wzdłuż nadbałtyckich krajów: Litwa-Łotwa-Estonia i ich stolice

6-19.08.2013 Wileńskie pranie: Cudowna, leniwa podróż przez nabałtyckie kraje... Wiele wrażeń, odkryć i mnóstwo radości. widok spod wieży Giedymina na stare miasto Wilna (zdj. Bartka) Na początek opowieści parę praktycznych informacji...

Nad Bergen zbierają się chmury...

29-30 sierpnia 2014 Co nie jest tam rzadkim zjawiskiem. Morze granatowieje, a wiatr pachnie wyczekiwaniem.   I już po chwili  rozkwitają parasole, mokną drewniane uliczki Bryggen . Nic więc dziwnego, że o pranie prosto z Bergen trudno... ;) Pozostaje więc zaprezentować pranie z norweskiego Voss : W Voss, po dłuuugim wyczekiwaniu, zatrzymała się dla nas przemiła pani, typowo po norwesku ceniąca bliski kontakt z dziką naturą, szczęśliwie dla nas jadąca prosto do Bergen. Namiot rozbiliśmy w lesie na górze Fløyen , nieopodal farmy trolli i platformy widokowej. Wieczorem więc do nasycenia oczu można było wpatrywać się w miasto malowane światłem na wodzie ...