Przejdź do głównej zawartości

Wymarzone Rohacze



O Rohaczach pierwszy raz usłyszałam w tamtym roku w "Piątce". Były to słowa ekscytacji ekspozycją "Orlej Perci Tatr Zachodnich". Pomyślałam wtedy: chcę tam iść!

Minął rok, nastał upalny sierpień. Ewa, niezawodna towarzyszka tatrzańskich wędrówek latem 2018, zdała się na mój plan - i ruszyłyśmy.

oto i Rohacze: Ostry i Płaczliwy. Widok spod Wołowca. Już po zdobyciu ich, późnym popołudniem.







Żeby szybciej pokonać Dolinę Chochołowską myślałyśmy o wypożyczeniu rowerów. Cena za dzień (38 zł!) odstraszyła nas jednak skutecznie (choć perspektywa zjazdu Doliną Chochołowską przy powrocie... mmmm... byłoby dobrze!). W zastępstwie rowerów przejechałyśmy się za to chiuchcią do połowy drogi - Polany Huciska. Stamtąd ruszyłyśmy już pieszo. 

Dobra kawa na dobry początek, chwila relaksu przy schronisku, i jeszcze polując na zasięg wykupienie słowackiego ubezpieczenia na jeden dzień... I zrobiła nam się nagle godzina 11.

Najwyższy czas - w drogę ku szczytom!







Widok intensywnie czerwonej jarzębiny przywodził na myśl weselną piosenkę. A właściwie jej fragment. Dwa słowa: "czerwoną jarzębiną!"... 


Wołowiec sprytnie obeszłyśmy bokiem i przed nami ukazały się wymarzone Rohacze.









Chmury ciemniały nieco niepokojąco... Wiało jednak w pomyślnym kierunku, ruszyłyśmy więc prosto: po przygodę! ;)












Na szlaku garstka ludzi. Spokój i przestrzeń widocznych w dole słowackich dolin zachęcał do snucia wizji powrotu tutaj i noclegu gdzieś obok jednego z urokliwych stawów...

Niezwykle podobała mi się ta trasa. I pod względem wrażeń, i widoków, ekspozycji właśnie, trudności wspinaczki po skałkach, pustki, przestrzeni... Przepięknie. Chętnie jeszcze kiedyś wrócę na Rohacze.


Cudowna była dwójka małych chłopców. Mieli po siedem-osiem lat i okulary dopasowane kolorem do reszty stroju. Śmigali po skałkach w tempie zawrotnym, z radością zarażającą. Komentowali wszelkie wrażenia po słowacku. Świetni.













Po zdobyciu Rohacza Płaczliwego zawróciłyśmy. Perspektywa pętelki dolinami jakoś nas nie zachęcała. Powtórnie za to mogłyśmy cieszyć się licznymi urokami trasy przez Rohacze. ;)

Długi dzień pełen wrażeń powoli dobiegał końca. Nastało późne popołudnie. Ludzie niemal zupełnie zniknęli. Światło ociepliło się, nadawało górskim zboczom cudowne kolory. Żałowałam, że nie mam ze sobą lepszego aparatu od tego w komórce...

Przegryzając kabanosy na popołudniowy głód obserwowałyśmy wędrówki zwinnych, wdzięcznych kozic. A już schodząc w dół spotkałyśmy z całkiem bliska pulchniutkiego świstaka... Co prawda obróconego do nas tyłem, ale co jakiś czas zerkającego w bok.














Już rano obiecałyśmy sobie szarlotkę z jagodami w schronisku w nagrodę za trudy wędrówki. Pora jednak zrobiła się tak późna, że pozostał już tylko szybki powrót przez Chochołowską - najpierw żeby zdążyć zabrać się autem z przypadkowo spotkanymi znajomymi, później żeby zdążyć na ostatniego busa i pociąg z Zakopanego...

Zaskoczyła mnie czasowo trasa przez Chochołowską, bo kwietniowy powrót Doliną wspominam jako przedłużający się i ciągnący w nieskończoność... 
Tym razem śmignęliśmy raz dwa, a sierpniowe gwiazdy świeciły nad nami przyjaźnie w tatrzańskich ciemnościach...


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nad Bergen zbierają się chmury...

29-30 sierpnia 2014 Co nie jest tam rzadkim zjawiskiem. Morze granatowieje, a wiatr pachnie wyczekiwaniem.   I już po chwili  rozkwitają parasole, mokną drewniane uliczki Bryggen . Nic więc dziwnego, że o pranie prosto z Bergen trudno... ;) Pozostaje więc zaprezentować pranie z norweskiego Voss : W Voss, po dłuuugim wyczekiwaniu, zatrzymała się dla nas przemiła pani, typowo po norwesku ceniąca bliski kontakt z dziką naturą, szczęśliwie dla nas jadąca prosto do Bergen. Namiot rozbiliśmy w lesie na górze Fløyen , nieopodal farmy trolli i platformy widokowej. Wieczorem więc do nasycenia oczu można było wpatrywać się w miasto malowane światłem na wodzie ...

Psychizacja krajobrazu

Wrażenie pustki. Lodowaty wiatr, który rozpalał policzki. Kiedy wstrzymywał swą szaloną gonitwę nastawała zupełna Cisza. Biały bezkres. Wyłaniające się z mlecznego powietrza srogie, surowe skały. Kontrasty. Bieli śniegu z ciemną zielenią kosodrzewiny. Jaskrawych ubrań i plecaków z monotonią i stałością krajobrazu. Lodowato zimnych dłoni z gorącym zachwytem w sercu. Kontrasty. Lekki puch śniegu i siła górskich skał.

Literackie wędrówki z Olgą Tokarczuk

Wśród zakurzonych książek w osiedlowej bibliotece znalazłam cienki zbiór trzech opowiadań. Miałam jakieś 14 lat i dałam się porwać. Dziwny świat, metaforyczny i wciągający. Życie we wnętrzu - szafy, hotelu, gry. Można wejść, i wcale nie chce się wychodzić. Szkatułkowość świata.