"Las zaczął rzednąć. Ukazały się potężne, szare góry, poprzecinane głębokimi, bagnistymi wąwozami, tylko szczyty sterczały wysoko, całkiem nagie. Tu nie było w ogóle nic, jedynie hulał wiatr. Po ogromnym niebie pędziły ciężkie, śniegowe chmury, wszystko było olbrzymie. Homek Toft obejrzał się, dolina wyglądała jak jakiś niewiele znaczący cień, daleko w tyle."
Tove Jansson "Dolina Muminków w listopadzie"
3:35 w listopadzie to bardzo nietypowa pora na autobus na dworzec. Spóźnienie się - i następny za godzinę. A w środku nocy w mieście przy pętli tramwajowej niełatwo jest złapać stopa. Puste autobusy masowo wyjeżdżające na trasę nawet nie myślą się zatrzymać.
Nocne spacery po mieście. Z plecakiem i w górskich butach. Panuje cisza. Na ulicy Śniadeckich w ciemnościach o 4 nad ranem śpiewają listopadowe ptaki. Mocne chemiczne zapachy ze szpitalnej pralni. Ulica Kopernika to cała historia. Mnóstwo wspomnień. Studia, praktyki, wakacje na szpitalnych oddziałach. Zabytkowe budynki. Pożegnanie przed wyprowadzką.
Suniemy przez ciemne drogi. Przestrzenie nocy. Łapanie resztek snu na czerwonych, skórzanych fotelach.
Autobus dojeżdża do Zakopanego przed czasem. Przed świtem.
Nad remontowanym dworcem niebo płonie. Nieziemskie barwy, szalone wzory z chmur. Za Równią Krupową wyraziste sylwetki gór. W takich warunkach marzenia o teleportacji na szczyt i podziwianiu wschodu słońca.
Pusto, cicho. Przedziwny czas. Niespotykany. Zwykle przecież feeria jesiennych barw szybko przechodzi w śnieżne krajobrazy. Śnieg w Tatrach we wrześniu nie dziwi. A tu listopad w pełni i tak pusto. Ani kolorowa jesień, ani biała zima. Surowe, nagie skały. Wypłowiałe kolory jesieni. Brązy, żółcie, pomarańcze. Przygaszone. Barwy odessane. Świat jakby zawieszony. Jakby zastygł pomiędzy życiem i śmiercią.
Tak jakby przez przypadek uczestniczyło się w czymś nierzeczywistym. Nieoczywistym i mistycznym.
Zostawiamy za sobą ciemny las i pustą polanę. Powoli wspinamy się w górę. Jesteśmy wśród skał i bladych traw. Wiatr nabiera prędkości biegnąc w dół. Prosto na nas, po naszym szlaku. Coraz szybciej i mocniej naciera. Może przewrócić, jest silny i nieubłagalny w swoich impulsywnych porywach. Chowamy się z kanapką za kosodrzewiną.
Nowe kamienie, jakby prosto z miejskiego deptaku. Przypominają o tragedii która się tutaj rozgrywała. Przerażające. Teraz jesteśmy same, ale trudno nie myśleć o tym, co działo się tutaj w tłumie i w burzy...
Chmury gnane wiatrem błyskawicznie odsłaniają i zasłaniają widoki. Przyspieszone klatki filmu na krzyż na szczycie. Na zbocza gór, skalistą grań. Panoramy wokół szybko do złapania wzrokiem, bo zaraz znikną. Jak dni w listopadzie. Jak mrugnięcia okiem. Ledwo zaczynają się, i zaraz kończą.
"Kto chodzi w Tatry w listopadzie?" - wita mnie pytanie na szczycie. Giewont przyjemnie pachnie męskimi perfumami. Śpiący rycerz nad miastem. Pozwala na dokładne przyjrzenie się topografii słonecznego Zakopanego.
Gęsta mgła wisi nad granią. Tatry zapierają dech. Odbierają śmiałość. Są surowe i potężne.
W oddali kozica. Żyje tu co dzień i co noc. W burzy, śnieżycy i zawieruchach. O wschodach i zachodach słońca.
A my tu tylko w krótkich odwiedzinach w jej świecie.
Zdjęcia wykonanie telefonem Gosi.
Część zrobiona przez nią, a część przeze mnie :)
Klimat nadał im lightroom i coś nieuchwytnego w listopadowych Tatrach.
Komentarze
Prześlij komentarz