Przejdź do głównej zawartości

Święty Mikołaju, opowiedz jak tu było, jakie pieśni śpiewano, gdzie się pasły konie...

Lato.
Sierpień. Przedostatni weekend sierpnia.
Siedem lat temu (właśnie to sprawdziłam... SIEDEM lat temu!) byłam na Gorcstoku. Wspominam z rozrzewnieniem. Umawianie się na wspólny wyjazd na górskim forum, nocne wędrówki w górę. Spotkanie mnóstwa nowych ludzi, klimat koncertów i środowiska SKPB. Baza namiotowa, woda ze źródełka. Myśli, że też chciałabym na kurs przewodników beskidzkich (czy tam górskich). Ludzie w czerwonych polarach i z tajemniczą dla mnie górską wiedzą. Zaczarowanie tą atmosferą. Poezja śpiewana. Piosenki nie znane, ale chwytające za serce. Święty Mikołaju, opowiedz jak tu było, jakie pieśni śpiewano, gdzie się pasły konie... 

W dzień odsypianie nocnych śpiewów przy ognisku. Ognisko płonęło i gitary grały aż po świt. Wschód słońca na polanie i panorama szczytów, które eksperci w czerwonych polarach rozpoznawali.
Zachwyt. 

Chciałam kiedyś tam wrócić. 
I udało się w tym roku.








Oczekiwania nie spotkały się z rzeczywistością. Wyminęły się. Poszły innymi drogami.

Nie rozpłynęłam się w koncertach. Nie było ckliwie i sentymentalnie. Bardziej prześmiewczo. Nie pociąga mnie tak jak kiedyś ten klimat i środowisko SKPB. Zupełnie już nie aspiruję do tego.

Nie doczekaliśmy do nocnych śpiewów przy ognisku. Nie poznałam żadnych nowych ludzi, nikt mnie nie zafascynował. 

Znowu nie wstałam na wschód słońca.

Nie jestem już studentką i nie mam 20 lat. Coś wypłowiało. Aż trudno rozpoznać. Coś zmieniło się i nie wróci. Jest inaczej.
I to jest dobre. Gdy wyciszyłam nieco presję niespełnionych oczekiwań okazało się, że... przecież jest dobrze.








Że jagód całe zatrzęsienie. Że można objadać się do woli i że to jest najlepsze górskie jedzenie, nawet przed kanapkami z serem. Prosto z jagodowych polan. Dużo rozmów, dobrej wymiany. Rozkmin, poszukiwań. Cudowne widoki z wietrznej wieży na Gorcu, której siedem lat temu jeszcze przecież nie było. Wschodzący wśród chmur wielki, żółty księżyc. Przyjaźnie znane gwiazdozbiory na czarnym niebie. Zapach dymu z ogniska bezceremonialnie wgryzający się wszędzie.

Piosenka o tym, że w upalny, letni dzień dobrze jest nie iść w góry. Dobrze zostać i odpocząć w swoim hamaku. Można się nie męczyć, odpuścić.

Od rana wcale nie upalne słońce, a ulga zachmurzonej, sierpniowej niedzieli. Poranna ostatnia bułka z żółtym serem. Powoli płynące lato. Czas. Mokry hamak o zapachu mokrego psa. Poranne śpiewy z gitarą przy zgliszczach ogniska. Znowu piosenki, których nie znam. Albo kiedyś znałam i zapomniałam. Opornie wydobywały się gdzieś z odmętów pamięci.  


Że nie całkiem zechciej wierzyć
Pozwól odejść już
Najlepszemu z twych żołnierzy 
Miejsce w szyku znam
Żołnierz mieszka w czasie przeszłym 
Gdy w swojej roli ma trwać 

Tam we mnie obłoki
Obłoki gęstnieją
Tam dzban przepełniony lekko się chyli
Tam para danieli przykrywa się knieją
Noc wróży z nocnych motyli

Na mnie już pora
Nim słowo za ciasne
Nim gest za obszerny 
Nim karta znaczona
Nim zimna koszula 
Obejmie całunem 
Tę chwilę co w nas jak ikona








Jadąc autem do pracy słucham tego Jana Kondraka, SDM i płyty kupionej w Bieszczadach "W górach jest wszystko co kocham". Przypominam sobie, kim byłam. Co we mnie z tego zostało. Co nadal rozczula i drga na strunach (nad)wrażliwości. Co koi.
Maluję paznokcie na zielono.
Chcę odszukać w piwnicy stare pamiętniki. Zanurzyć się w opowieść o samej sobie. 
Chcę w listopadzie pojechać sama nad polskie morze. Chodzić po pustej plaży, doświadczyć polskiego Bałtyku totalnie po sezonie. Czytać te swoje pamiętniki i "Dolinę Muminków w listopadzie". Spokój daje myśl o takim odpoczynku. 
Robienia po swojemu. Dla siebie. W zgodzie z sobą.
Tęskno.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wzdłuż nadbałtyckich krajów: Litwa-Łotwa-Estonia i ich stolice

6-19.08.2013 Wileńskie pranie: Cudowna, leniwa podróż przez nabałtyckie kraje... Wiele wrażeń, odkryć i mnóstwo radości. widok spod wieży Giedymina na stare miasto Wilna (zdj. Bartka) Na początek opowieści parę praktycznych informacji...

Na rynku Pan Kataryniarz, a w Łazienkach wiewiórki

9 - 11 października 2014 Czasem bywa i tak, że podróże same znajdują swoich podróżników... W taki właśnie sposób po zimowej Pradze przyszedł czas na jesienną eksplorację innych części Warszawy. Tym razem w zacnym pielęgniarskim gronie. ;) co prawda to firanka, a nie pranie... ale ile w niej uroku! i warszawskie pranie z prawdziwego zdarzenia a nawet takie prosto z rynku! sobotnie przedpołudnie w Łazienkach

Świnica. Jesteśmy mgłą

Ciepło krakowskiego wieczoru zaskoczyło. Tramwaje głośno mknęły po torach, samochody rozświetlały czerwcowe ciemności. Ciepło miasta, trochę lepkie i betonowe. To zupełnie inne powietrze od tego w górach: rześkiego i mglistego. Mgła była wszędzie. Otaczała z każdej strony. Wdzierała się we włosy, chłodziła ramiona, osiadała na powiekach.  Jakbyśmy wszyscy byli mgłą.