Zapraszam na spacer po bieszczadzkich wspomnieniach... ;)
zielona linia lata... |
Bieszczady to było dla mnie coś więcej niż pasmo górskie.
Więcej niż piękne miejsca.
Bieszczady to pewien symbol. To esencja klimatu najbliższego mojemu sercu. To mieszanka piosenek SDM, tekstów Stachury i Harasymowicza. Bieszczadzkich aniołów wśród traw połonin, Bazy Ludzi z Mgły, bezkresu łagodnych krajobrazów, przytulnych chatek bez prądu pośrodku niczego. Wolnych artystycznych dusz, dzikich, odludnych miejsc, dźwięku harmonijki niosącego się w dal...
Choć ostatnio bardziej ciągnie mnie w Tatry, to właśnie od Bieszczad zaczęła się dla mnie pasja do gór.
i ruszamy w podróż wspomnień
po połoninach i zapomnianych wioskach... ;)
Pierwszy raz w Bieszczadach byłam z Rodzicami.
Dziesięć lat temu!
Deszczowy lipiec 2008. Moknąca Wetlina, dość pusto. I na połoninach chyba też mniej tłoczno. I wejście na Tarnicę bez schodów. ;)
Wąskotorowa kolejka przemierzająca bieszczadzkie okolice w takt deszczu. Smerek, Połonina Wetlińska i Caryńska. Ze Stachurą w głowie i harmonijką w kieszeni. We mgle tonące zielone połacie traw. Klimat Bazy Ludzi z Mgły. W burzy zbieganie do wiosek w doliny. Długie, ciepłe wieczory. Kraina Łagodności. Pachnące kwiatami ogródki. Pierwsze podsmażane pierogi w kultowej Siekierezadzie w Cisnej. Z drżeniem serca doszukiwanie się w przestrzeni symboli z "dżinsowej" serii Stachury. ;)
Anioły są wiecznie ulotne
zwłaszcza te w Bieszczadach
nas też czasami nosi
po ich anielskich śladach
One nam przyzwalają
i skrzydłem wskazują drogę
i wtedy w nas się zapala
wieczny bieszczadzki ogień
wieczny bieszczadzki ogień
W samym pępku świata
są dzisiaj Bieszczady
zostawiają w moim sercu
serdecznie zielone ślady
Zielona linia lata
dziś przez Bieszczady biegnie
znaki na niebie wskazują
że wrócimy tu jeszcze
Ktoś nad lasem pochylony
kreśli dla nas bieszczadzką ścieżkę
i słychać w lesie chóry anielskie
muzyki na zawsze cerkiewnej
Po pierwszym roku studiów, wakacyjnych praktykach na dusznych oddziałach szpitalnych i zdanej poprawce z paskudnej fizjologii miałam trochę wolnego czasu we wrześniu. Z Klaudią ruszyłyśmy wtedy na tydzień w Bieszczady. Na koniec lata i początek jesieni. Z plecakami, trochę pociągami i trochę stopem. Taki klimat, że głowa mała. ;) Po drodze Sanok i poznanie obrazów Beksińskiego. Przeszłyśmy prawie całą bieszczadzką część Głównego Szlaku Beskidzkiego. Od Komańczy po Wołosate. Bieszczadzka włóczęga. Satysfakcja z pierwszej samodzielnej górskiej kilkudniowej wędrówki - olbrzymia.
Nie wiem czemu nie miałam ze sobą wtedy aparatu. Chyba uznałam, że chcę spakować tylko najpotrzebniejsze rzeczy, minimalizując ciężar plecaka. Zdjęcia robiłyśmy więc razem z Klaudią jej aparatem. Ja bardzo chciałam jak najczęściej spać w namiocie, skoro już ten tani, przemakający namiot z Pepco tachałyśmy na plecach całą drogę. Poza tym: przecież to takie klimatyczne, spanie w Bieszczadach w namiocie!... ;) W Cisnej na polu namiotowym Warszawiak opowiadał nam o groźnych górach, gdzie przewiewa chmury. Straszył, że trzeba mieć specjalistyczny sprzęt, aby pokonywać naszą zaplanowaną drogę. Pomimo mgieł jakoś dałyśmy sobie radę bez sprzętu. ;) W pierwszą noc jesieni pod Rawkami zmarzłyśmy w namiocie potwornie, wstałyśmy więc chyba nawet przed wschodem słońca i ruszyłyśmy w górę. Z perspektywy Rawek nad dolinami unosiły się pierzaste mgły. Z Ustrzyk Górnych też ruszyłyśmy wcześnie i pamiętam przepięknie porannym słońcem oświetlone połoniny. W tamtym wrześniowym czasie Bieszczady powoli przybierały ciepłe, jesienne barwy. Długa, przepiękna droga przez Tarnicę i Halicz. Ciągnący się niemiłosiernie asfalt do Wołosatego. Pierogi z czosnkiem niedźwiedzim z budki Pysi - Pierogi Domowej Roboty - ciekawe czy jeszcze są na parkingu w Ustrzykach? Powrót stopem do Rzeszowa z dwójką chłopaków w militarnych strojach. Ja, jak widać na zdjęciach, ubierałam się wtedy przedziwnie. Hippisowsko. Włóczęgowsko. Tak... klimatycznie (jak myślałam). Wyczekiwałam na wieczory z gitarą i śpiewem w schroniskach. Wśród traw połonin grałam na harmonijce.
Wędrowałyśmy, a nad nami przelatywały ptasie klucze.
Wędrowałyśmy, a nad nami przelatywały ptasie klucze.
Ze wszystkich kluczy do domów
najważniejszy jest wędrownych ptaków klucz.
Taka właśnie szalenie klimatyczna była ta nasza bieszczadzka wędrówka... ;)
(Na blogu wspominałam ją też przy okazji debiutu w "n.p.m.";),
we wpisie o Świdowcu i o Bieszczadach Ukraińskich)
we wpisie o Świdowcu i o Bieszczadach Ukraińskich)
Będą leciały stadem liście
Duszyczki i szepty ich w lesie
Będzie tak wielki i świsty
Rok cały będzie tam jesień
Zostanie tyle gór
Ile udźwignąłem na plecach
Zostanie tyle drzew
Ile narysowało pióro
Na nużących studenckich praktykach jakoś zgadałyśmy się z Jagodą i Gosią w temacie naszych górskich zainteresowań. ;)
I tak na majowy weekend ruszyłyśmy z Jagodą stopem do Lutowisk. A tam Chata Socjologa, wędrowanie po dzikim Otrycie, zupełnie nowe oblicze Bieszczad. Ze świecami i bez prądu. Z niezgłębioną dzikością wiosennej zieleni nieprzebranych lasów. Bieszczadzcy Zakapiorzy i strach przed niedźwiedziami. Złapanie stopa na ścieżce rowerowej. Przyczepa Basi w Polańczyku. Zielone piwo na dyskotece nad Soliną.
A potem jeszcze w zmienionym towarzystwie wędrówki po Rawkach i zachwycające Bukowe Berdo z Mucznego. Zachód słońca na Połoninie Caryńskiej.
Spełnianie kolejnych bieszczadzkich marzeń.
Całe życie w niebo idzie
Mój połoniński pochód
I buki - srebrni jeźdźcy
Nad nimi wiosny sokół
I nadał tamtej połoniny wiatr
I chmur wiosennych grzywy
I na chorągwi wspomnień twarz
Z włosami wiejącymi
Jak ciała nasze w mrocznym rytmie
Wznosiły się góry opadały
Tak dzieje się gdy wiosna przyjdzie
Wypala miłość stare trawy
Pamiętam, że bardzo chciałam zobaczyć bieszczadzkie połoniny w pełni słonecznej, złotej jesieni. Udało nam się wybrać w październikowy weekend i pogoda dopisała wtedy doskonale.
Najwspanialsze spełnienie bieszczadzkich marzeń. Piękno kolorowych połonin w pełnej krasie. Złociste lasy. Radość z bycia razem. Cudnie ciepła jesień. Słoneczny październik. Ognisko nad Smolnikiem u Grzesia. Piwo Leżajsk i ziemniaki z popiołu. Warsztaty bębniarskie, joga, bieszczadzkie wina i wschodnie klimaty. Huśtawka na drzewie.
Aż trudno się nie uśmiechać na te ciepłojesienne wspomnienia... :)
Zasłonili okno
Miejskim pejzażem z sadzy
Wyrosły trawy, trawy połonin
Zrzucili z siebie miasto
I położyli się w trawy
które zakryły ich całkiem
Wyrosły trawy, trawy połonin
Wyrosły trawy, trawy połonin
I mimo że właśnie
Gruchotał ulicę tramwaj
Ich ręce się splotły
I uleciały
Daleko w góry
Miejskim pejzażem z sadzy
Wyrosły trawy, trawy połonin
Zrzucili z siebie miasto
I położyli się w trawy
które zakryły ich całkiem
Wyrosły trawy, trawy połonin
Wyrosły trawy, trawy połonin
I mimo że właśnie
Gruchotał ulicę tramwaj
Ich ręce się splotły
I uleciały
Daleko w góry
Wydaje mi się, że z roku na rok Bieszczady robią się coraz bardziej zatłoczone i turystyczne. Że z bieszczadzkiego klimatu pozostaje coraz mniej.
Jednak przepiękne bieszczadzkie wspomnienia i ogromny sentyment pozostaną... Nawet jeśli wyrosłam już trochę ze Stachury, hippisowskich ciuchów i poszukiwania na siłę klimatyczności. ;)
A tego wymierającego klimatu zawsze można poszukać w dzikich Bieszczadach Wschodnich na Ukrainie.
W polskie Bieszczady Zachodnie myślę, że warto wybrać się poza sezonem. Na przykład w środku tygodnia w listopadzie. ;)
Pozostaje jeszcze bieszczadzka zima. Ale to już zupełnie inna historia...
W polskie Bieszczady Zachodnie myślę, że warto wybrać się poza sezonem. Na przykład w środku tygodnia w listopadzie. ;)
Pozostaje jeszcze bieszczadzka zima. Ale to już zupełnie inna historia...
Komentarze
Prześlij komentarz