Pan w niemodnych ciuchach i z ubytkami w zębach. Ulicznej modzie małych miasteczek daleko do efektów z "Metamorfozy" w TV i koszul nonszalancko częściowo włożonych w spodnie. Bazarowe trendy, kolory nie na czasie i bluzki z angielskimi napisami bez znaczeń. Dzieciaki nie odpychają się na biegowych rowerkach, ale śmigają z doczepianymi kółkami i niepotrzebnym kijem doczepionym z tyłu. Wspomnienia z czasów mojego dzieciństwa. W dużym mieście wydaje się, że wszystko mknie do przodu. Zagraniczni turyści, korporacje i studenci. Wszyscy znają angielski i choć podstawy korpomowy. Zero waste i food trucki. A tutaj czas płynie wolniej. Wcale znowu tak wiele się nie zmienia przez te mijające lata. Ławeczki przed domem, pnące się intensywnie barwne róże. Feeria kolorów w ogródkach. Spokój. Grill i palenisko pod piętrowymi blokami w lesie. W taki upał nagie klaty i wystające brzuszki za kierownicą i na osiedlowym podwórku.
Kontrasty. Miejsc turystycznych i dróg pomiędzy nimi.
Jaskrawe stragany pod zamkami Jury. Bo tym razem rowerami jedziemy Szlakiem Orlich Gniazd. Jak Polska długa i szeroka, morze czy góry, Jura czy Mazury, identycznie kiczowate napisy i drogo sprzedawane tanie badziewia. Plastik i tandeta. Chińskie magnesy i tabliczki z imieniem. Kręcone lody i selfie sticki.
A kawałek dalej zapuszczone, piaszczyste ścieżki w lesie. Puste drogi przez pola. Maki i chabry w dojrzewającym zbożu.
Dużo zapachów. Poranka. Rozgrzanego lasu. Poziomek. Zintensyfikowany zapach łąk i lasu tuż przed burzą. Gdy w powietrzu wszystko kotłuje się i gęstnieje. Ciąży i bombarduje nozdrza. By potem z ulewą przemknąć przez nieziemsko zielony, szalony las. Gdy każdy ułamek sekundy wybucha mocą wrażeń. Zapach nagłego deszczu w czerwcowym lesie.
I parujący świat tuż po burzy. Paruje drewniany daszek naszej wiaty chroniącej przed ulewą. Paruje leśna ściółka. Słońce szybko powraca z gorącem. Trawy oddają na raz wszystkie swoje wonie. Intensywności doznań aż do zawrotów głowy.
I jeszcze zapachy wieczoru, gdy mknie się wśród łąk i pól. Na niebie spektakl chmur, zachodzące słońce maluje najpiękniejsze, dynamicznie zmienne obrazy. Przelatują pary motyli i ptaków. Świat powoli ciemnieje, powietrze z traw nabiera rześkiego chłodu.
Myślałam, że to pod wschodnią granicą odkrywam coś nowego.
A to przecież ta sama Polska, którą znam z okolicy. Na wschodzie i zachodzie, północy i południu kraju małe miejscowości mają ten sam klimat. Ta sama prowincjonalność, która trochę krępuje, a trochę rozczula. Serce mięknie. Taka Polska właśnie.
To wszystko dużo bliższe niż mi się wydawało.
Jedziemy rowerami i nagle w lesie wyrósł szpital. Małopolski Szpital Chorób Płuc w Jaroszowcu w środku lasu. Tam pomiędzy budynkami szpitala, wśród drzew i alejek wisiało pranie.
Byłoby idealne do sfotografowania na bloga. ;)
A to przecież ta sama Polska, którą znam z okolicy. Na wschodzie i zachodzie, północy i południu kraju małe miejscowości mają ten sam klimat. Ta sama prowincjonalność, która trochę krępuje, a trochę rozczula. Serce mięknie. Taka Polska właśnie.
To wszystko dużo bliższe niż mi się wydawało.
Jedziemy rowerami i nagle w lesie wyrósł szpital. Małopolski Szpital Chorób Płuc w Jaroszowcu w środku lasu. Tam pomiędzy budynkami szpitala, wśród drzew i alejek wisiało pranie.
Byłoby idealne do sfotografowania na bloga. ;)
Komentarze
Prześlij komentarz