Przejdź do głównej zawartości

Portugalski wrzesień. Saudade

Tuż przed wyjazdem dostaliśmy od sąsiadów śliwki. A od Gosi jabłka. Zrobiłam więc dżem, taki na szybko i z przypadku. Wypadku nadmiaru owoców. Śliwkowo-jabłkowo-cynamonowy-przypadkowy dżem. Zużyłam do niego resztkę lasek cynamonu z Azorów, sprzed trzech lat

Ten powrót do Portugalii też był taki z przypadku. Takie akurat loty na szybko, na tydzień, na sztywny wrześniowy termin styku urlopów.

Chciałam odpocząć w podróży. Dość łatwo wyklarował się prosty wniosek: warto wystarczająco odpoczywać na co dzień, by w podróży mieć siłę na dobre, intensywne wykorzystanie czasu bycia w drodze. ;)

Powoli zaczęłam więc odpuszczać. Zyskiwać spokój. Takie wnioski z tej Portugalii: więcej sobie odpuszczać, bardziej o siebie zadbać. Odpoczywać adekwatnie do ilości pracy, pozwolić samej sobie na czas wolny. Nie narzucać samej sobie presji zrobienia wszystkiego, co tylko wymyślę.

A potem jesienią było jeszcze spokojniej.

Póki co jednak: wrzesień 2018 i Portugalia.






Dobra ta podróż. Choć z planowanej stagnacji i biernego odpoczynku niewiele wyszło... Nad oceanem bez planów, a nieco za zimno, kusiło co dalej, więc ruszyliśmy przed siebie. I już pierwszego dnia jadąc wzdłuż oceanu, nie bardzo wiedząc gdzie, w jakiejś zupełnie zwyczajnej rolnej wiosce stwierdziliśmy, że tak bez celu nie umiemy i to jednak nie cieszy. Obraliśmy więc mniej a więcej cele - i jeździmy. Omijając większe miasta, wychwytując uroki tego, co po drodze.


Mniej więcej wyszła nam taka traska (link do mapy google):








Śniadania. Najlepiej smakuje świeże pieczywo rwane na kawałki tuż przy plaży nad oceanem. Pyszne, małe pomidorki, wyborne oliwki, okrągły ser z czerwonego wosku. Ciągnący się za horyzont drewniany pomost, palące słońce, pielgrzymi zmierzający do Santiago de Compostela z muszelkami przy plecakach. Białe fale oceanu przy spokojnym brzegu.








Po drodze. Przy okazji. Z przypadku.

Jak od słońca wypalone drzewa. Spalone intensywnym słońcem. Cały las. Łysy, bezbronny, przedziwnie smutny w tym gorącym słońcu popołudnia. Bo dni nadal intensywne, słońce nie odpuszcza. A drzewa odpuściły. Pogodzone stoją nagie, wystawione na słoneczną gorączkę. Trwają. Po prostu są.

Dziwne te nagie lasy. W kontrastującym słońcu albo we wszechwładnej mgle znad oceanu.

Mgła nas zadziwiała. W wyobraźni miałam słoneczne, wietrzne wybrzeże Portugalii. Dzikie plaże, klify, radosne, łagodne słońce.

A tu okazuje się być zupełnie inaczej.

Na wybrzeżu panuje mgła.


















Mgliste wioski surferów. 
Biegliśmy w tej mgle. Po tych klifach, przy tym wietrze. Ciepło, a mgliście.

Pustkowie wybrzeża. Długie wędki kolorowych rybaków na wielkiej, ciemnej skale. We mgle tonący horyzont, nieskończona woda i dalsze szczegóły skalistego wybrzeża. Surowe piękno. Wilgotno, pusto. Głośny szum potęgi wielkiej wody. Zagłuszający ptasie ćwierkania. Białe domki skupione na wzgórzu nad oceanem. Wąskie, strome uliczki, pranie, koty i aloes.

Pieniąca się woda uderzająca o skały. Zalewająca wielkie, czarne głazy by za moment je odsłaniać. Hipnotyzujące fale oceanu, szum i uderzenia żywiołu.

Obślizgły świat oceanicznych plaż. Rybny zapach, niepokojąco dziwne twory wyrzucone przez wodę na brzeg. Śliskie glonami skały, małże, muszle i mokre zielone porosty.












W gorącej Sintrze pełnej turystów aż nie chciało się wierzyć w poranną pustkę i mgły nad oceanem.
Nic nowego - że urok turystycznych miejsc zależy od czasu ich odwiedzin. Jesienna, pusta, mglista Sintra zapewne swoim klimatem czaruje...




















Do Obidos trafiliśmy za to w idealnej porze. Wieczorem pięknie oświetlone miasteczko zachwycało z niezabezpieczonej drogi po murze. Bardzo urokliwie. Przy miradouro krzew o wielkich kielichach pachniał odurzająco.

Po samochodowym noclegu przeszliśmy się wąskimi uliczkami wśród biało-niebiesko-żółto-czerwonych domów. Na mur znaleźliśmy nowe, zarośnięte schody. Uliczne sklepiki z pamiątkami dopiero się otwierały, miasteczko ukazało nam swój poranny urok. W kontraście do pierwszych wylewających się z autobusów turystów szybko wypełniających główną ulicę. Pikselowe pocztówki, azulejos na magnesach i wiśniowy trunek w czekoladowych kieliszkach. Machina powoli ruszała.

























Niebieską Fatimę-azulejos na magnesie sama kupiłam. W Fatimie. Trudu pielgrzymkowego dodało upalne, palące słońce. Wielki, biały, gorący plac. Modlitwa. Zaduma. Kłębiasty dym z wielkiego ognia i świec.











Wieczór. Rumienią się powoli wzgórza nad rzeką Douro. Momentami rdzewieją. Zarumieniona, przejrzała zieleń winnic.












Przestrzenne tereny nad rzeką. Uprawy winogron i oliwek. Upał, piekące słońce. Winne wioski i ludzie w pracy na polach. Azulejos winiarskie. Wrzesień.













Jeździliśmy przez prowincje, zwyczajne wsie. Przyglądaliśmy się z boku codziennym życiu Portugalczyków. Nasze życie w drodze.

Ich wąskie, strome uliczki, dziadeczki skupione na pojedynczych ławkach, przydomowe winogrona, dzieci przebiegające przez ulicę wracając ze szkoły. Powiewające kolorowe pranie. Spójne w zabudowie domy o zgrabnej estetyce. Dużo górzystych terenów i krętych dróg. Trochę zadrapanych i zniszczonych budynków. Kolorowe kwiaty, jakich nie znamy. W lokalnych knajpkach tłuste mięso. Za ladą galaretki i musy.











Powroty. Przez piękny, gościnny Wrocław. Spotkania. Wieczorne spacery. Miasto pełne przestrzeni. Wrocławskie uroki. Tańczące fontanny. Ładnie oświetlone nocą zabytki. Rozpalane przez latarnika latarnie. Legenda o klusce. Kolejka politechniki nad rzeką, hamaki i leżaki. ZOO. Sztuka współczesna.




















Pociąg. Mijanie. Babie lato. Wrześniowy upał.
Wypłowiałe drzewa, zieleń spalona od całego lata słońca. Jak te niebieskie, spalone słońcem pocztówki w prowincjonalnych sklepikach Portugalii. Nie kupiliśmy żadnej. A taka jedna niebieska od wielu gorących lat pocztówka mówi więcej od tych eleganckich z lotniska z mostem z Porto w HDR.

Mijamy pola. Horyzont hen, w dal. Płasko. Gorące słońce rozpala popołudniowy krajobraz.
Płoną ogniska. Dym wzbija się w rozgrzane powietrze. Rozpalone. Ogień z ogniem.
Ostatnie dni lata. Wyjątkowo upalnego w tym roku.







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nad Bergen zbierają się chmury...

29-30 sierpnia 2014 Co nie jest tam rzadkim zjawiskiem. Morze granatowieje, a wiatr pachnie wyczekiwaniem.   I już po chwili  rozkwitają parasole, mokną drewniane uliczki Bryggen . Nic więc dziwnego, że o pranie prosto z Bergen trudno... ;) Pozostaje więc zaprezentować pranie z norweskiego Voss : W Voss, po dłuuugim wyczekiwaniu, zatrzymała się dla nas przemiła pani, typowo po norwesku ceniąca bliski kontakt z dziką naturą, szczęśliwie dla nas jadąca prosto do Bergen. Namiot rozbiliśmy w lesie na górze Fløyen , nieopodal farmy trolli i platformy widokowej. Wieczorem więc do nasycenia oczu można było wpatrywać się w miasto malowane światłem na wodzie ...

Psychizacja krajobrazu

Wrażenie pustki. Lodowaty wiatr, który rozpalał policzki. Kiedy wstrzymywał swą szaloną gonitwę nastawała zupełna Cisza. Biały bezkres. Wyłaniające się z mlecznego powietrza srogie, surowe skały. Kontrasty. Bieli śniegu z ciemną zielenią kosodrzewiny. Jaskrawych ubrań i plecaków z monotonią i stałością krajobrazu. Lodowato zimnych dłoni z gorącym zachwytem w sercu. Kontrasty. Lekki puch śniegu i siła górskich skał.

Literackie wędrówki z Olgą Tokarczuk

Wśród zakurzonych książek w osiedlowej bibliotece znalazłam cienki zbiór trzech opowiadań. Miałam jakieś 14 lat i dałam się porwać. Dziwny świat, metaforyczny i wciągający. Życie we wnętrzu - szafy, hotelu, gry. Można wejść, i wcale nie chce się wychodzić. Szkatułkowość świata.