Przejdź do głównej zawartości

Ciepły, letni dzień w styczniu

Zielone liście kołyszą się na wietrze. Ziemia dudni od przejeżdżającego pod nami metra. Słońce przecudnie świeci. Świetliste zajączki odbijają się od poruszanej wiatrem plastikowej płachty i skaczą po rękach. Wokół chyba sami stali bywalcy tego miejsca. Lokalsi. Dwóch facetów przy kawie. (Bartek mówi, że to znak innej kultury - u nas to ponoć widok niespotykany). Chłopak w szarej czapce z rudym psem i kieliszkiem białego wina. Para staruszków ze szklankami złocistego piwa. Knajpka "Restaurant Fali's Bar" prowadzona przez Chińczyków. Paella z krewetką o małych, ciemnych oczkach. Żółty ryż na czarnej patelni. Kawa z mlekiem trafia w najlepszy na nią moment. Teraz. Ciepły, letni dzień w styczniu trwa.


Esencję lata poczułam wracając się po coś do naszego mieszkania z Airbnb. Zaciemniony korytarz, przez szybę wpada pełnia słonecznego dnia. Cienie i ciepłe blaski przeplatają się na ścianie. Otwarte okno. W mieszkaniu obok gra telewizor. Tak jakoś wyjątkowo typowo dla letnich dni - dźwięk telewizora słyszany z mieszkania obok... To chyba specyfika otwartych latem okien. Że tak słychać. Że tak mi się kojarzy z latem właśnie.

Z chłodu klatki schodowej prosto w ciepło słonecznego dnia. Jak latem.

Coś wspaniałego - doświadczyć lata w styczniowy weekend w Barcelonie... :)







jest i pranie z Barcelony, rzecz jasna ;)






Tradycja okołoweekendowych "ucieczek po słońce" ściśle związana była z listopadowym czasem. Żeby przed zimą nałapać jeszcze słonecznych promieni "ciepłych krajów"... ;) Po tym styczniowym locie do Barcelony skłonni jesteśmy przenieść tradycję bardziej na środek zimy właśnie. Gdy krótkie dni, smog wieczorami to norma, plucha albo śnieg, zimno niezmiennie. I tak z tej polskiej, zimowej codzienności trafić prosto w ciepły, letni dzień... Doznania nie do opisania.

Słońce cieszyło niesamowicie.



















Kolejna wycieczka, na której miałam ze sobą jedynie obiektyw 50 mm. Lekki, dlatego niebywale praktyczny. Ale zabieranie wąskiego 50 mm jest coraz bardziej celowe i zamierzone, nie tylko ze względu na wagę tego obiektywu. Fotograficzne nowe perspektywy otwierają się podczas podróży. Świetne ćwiczenia warsztatu. I zupełnie inne spojrzenie na dokumentowanie podróży.

Miałam taki przymus dokumentowania. Solidnego reportażu - i fotograficznego, i pisanego. Szczegółowy przebieg każdej wycieczki, do archiwizacji dobrego czasu z życia.
Męczące.
Chyba wyrosłam z tego. Z biegiem czasu i z liczbą podróży. Wyzbyłam się tego przymusu. Nie mam już wyrzutów sumienia gdy nie dokumentuję każdej chwili. Zdjęcia to teraz pewien sposób na wyrażanie siebie za pomocą dostępnych środków. Bardziej łapię kadry niż dokumentuję przebieg podróży. I w zdjęciach, i w słowach. Impresje. Zachwyty. Tu i teraz.

Takie modne obecnie mindfulness, że tak napiszę. ;)






Obróbka zdjęć z podróży to zabawa.
Po obróbce zdjęć ze ślubnego zlecenia - to niemal odpoczynek.. ;)

Przy zdjęciach z podróży można przeginać do woli. Zanadto rozcieplać barwy. Przesuwać suwak "clarity" niebezpiecznie daleko w prawo. Ciąć kadry wedle niepoprawnych zasad.
Dać upust wszelkim żywiołom kreatywności. ;)

Choć właściwie, teraz sobie myślę - tych zdjęć z obiektywu 50 mm nie tnę. Czasem wyrównam. Kadry zostają takie, jakie złapałam.


Obrabiałam te zdjęcia z Barcelony, a w tle śpiewał Dr Misio.
Nastąpiło idealne współgranie poniższych zdjęć i tej piosenki.








Komentarze

  1. Ucieczka po słońce od szarej, zimnej codzienności to coś, co potrzebne jest chyba każdemu, kiedy za oknem tak strasznie (a ta prawdziwa zima ma nas w nosie)... Ciekawe ujęcia z wyjazdu! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sama prawda.. ;)
      dzięki! starałam się o niestandardowe spojrzenia.. ;)

      Usuń
  2. Uwielbiam takie wyjazdy :) gdzie słońce i nie trzeba o niczym myśleć tylko co zobaczyć i gdzie dalej podreptać :) miło wspominam Barcelonę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny ten opis styczniowego lata... aż chce się ruszyć do Barcelony...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nad Bergen zbierają się chmury...

29-30 sierpnia 2014 Co nie jest tam rzadkim zjawiskiem. Morze granatowieje, a wiatr pachnie wyczekiwaniem.   I już po chwili  rozkwitają parasole, mokną drewniane uliczki Bryggen . Nic więc dziwnego, że o pranie prosto z Bergen trudno... ;) Pozostaje więc zaprezentować pranie z norweskiego Voss : W Voss, po dłuuugim wyczekiwaniu, zatrzymała się dla nas przemiła pani, typowo po norwesku ceniąca bliski kontakt z dziką naturą, szczęśliwie dla nas jadąca prosto do Bergen. Namiot rozbiliśmy w lesie na górze Fløyen , nieopodal farmy trolli i platformy widokowej. Wieczorem więc do nasycenia oczu można było wpatrywać się w miasto malowane światłem na wodzie ...

Psychizacja krajobrazu

Wrażenie pustki. Lodowaty wiatr, który rozpalał policzki. Kiedy wstrzymywał swą szaloną gonitwę nastawała zupełna Cisza. Biały bezkres. Wyłaniające się z mlecznego powietrza srogie, surowe skały. Kontrasty. Bieli śniegu z ciemną zielenią kosodrzewiny. Jaskrawych ubrań i plecaków z monotonią i stałością krajobrazu. Lodowato zimnych dłoni z gorącym zachwytem w sercu. Kontrasty. Lekki puch śniegu i siła górskich skał.

Literackie wędrówki z Olgą Tokarczuk

Wśród zakurzonych książek w osiedlowej bibliotece znalazłam cienki zbiór trzech opowiadań. Miałam jakieś 14 lat i dałam się porwać. Dziwny świat, metaforyczny i wciągający. Życie we wnętrzu - szafy, hotelu, gry. Można wejść, i wcale nie chce się wychodzić. Szkatułkowość świata.