Przejdź do głównej zawartości

Podróż za granicę

Podczas wspólnego wieszania prania (!!!) B. stwierdził nagle: chciałbym ruszyć w podróż....

I we mnie zadrgała taka tęsknota - za podróżą. Nie, nie tylko w Polskę. Nawet nie w góry. Za prawdziwą podróżą za granicę... Do ciepłych krajów. Do słońca. Do tylko "ciepłym krajom" właściwego odpoczynku. Jak choćby do hiszpańskiego Alicante. I tak zrodził się pomysł, żeby wykorzystać skrawek majówki - w gruncie rzeczy krótszy nawet od przeciętnego weekendu - i... wyjechać za granicę.

pranie zza granicy i zza drzew ;)


Wariacje na temat destynacji były przeróżne - oscylowały jednak w zasięgu dostępnych nam w tak krótkim czasie kilometrów. Spakowaliśmy się szybko i pobieżnie, gotowi na wszystko.

Późnym wieczorem, po przepięknych wydarzeniach dnia sobotniego, wyjechaliśmy z Kocierza. 
Wtedy padła ostateczna i nieco szalona decyzja - jedziemy nad Balaton


i taki zachód słońca podziwialiśmy w ostatni dzień kwietnia nad Balatonem




Radość w podróży. Radość z bycia w drodze. Nawet jeśli to bardzo ograniczony czas, raptem niecałe dwa dni. Wszystko się zmienia, wszystko się przestawia. Cieszenie się z wyjazdu za granicę przyćmiewa wszelkie troski i zmartwienia.



Wystarczą obcobrzmiące napisy na budynkach i znakach. Najpierw w zabawnym do zgadywania języku słowackim, później - w już totalnie niepojętym węgierskim. Wystarczą niezrozumiałe audycje w radio i lokalna, inna muzyka. Wystarczą nieznane marki produktów spożywczych w przydrożnych, zacienionych sklepikach. Wszystko, co nowe i pobudzające świadomość bycia w innym miejscu - cieszy niezmiernie.

Przypominam sobie, że ostatni raz właśnie na Węgrzech Ola miała podobne refleksje odnośnie radości z bycia w obcym kraju.


Zirc

Ruszyliśmy w drogę...  I przypomniałam sobie, jak to dobrze jest być w podróży. Jak cieszy i ekscytuje to bycie za granicą... 

W drodze żyje się minimalizmem i chwilą. Z uśmiechem przyjmuje się to, co jest. Chwila trwa i istnieje się właśnie tu i teraz.

W drodze wtapialiśmy się w obcą codzienność. Byliśmy w sercu tego, co dla miejscowych powszednie i zwyczajne, a dla nas zupełnie nowe i niepowtarzalne.
Jak rozwieszone pranie, które powiewa w czyimś oknie.
Jak zaspała wioska i ciasny sklepik z cenami wypisanymi flamastrem.

widok ze słowackiej miejscówki na śniadanie


Mija się olbrzymie, aż po horyzont ciągnące się, słonecznie żółte pola rzepaku. Niecodziennie płaską przestrzeń. Obce, jednorazowo sobą obecne miejsca. Po drodze mnóstwo autostopowiczów ruszających na majówkę, których chciałoby się zabrać ze sobą w podróż. Pozwolić na chwilę wejść komuś nieznajomemu w swoje życie, otworzyć sobie nowe możliwości i pozwolić dziać się historiom... Niestety, nasz samochód był wyładowany po brzegi ślubnymi strojami i wszystkimi rzeczami, które mogą się przydać jadąc nie wiadomo gdzie. Mijani autostopowicze pozostali więc na skrajach dróg, czekając na kolejne możliwe historie do rozpoczęcia.







Siedzimy na murku nad Balatonem. Po desperackich poszukiwaniach prawdziwego węgierskiego langosza, już syci i zadowoleni, popijając gruszkowy sok i zagryzając węgierskie chipsy, wygrzewamy się w słońcu. Woda obmywa falami owłosione wodorostami głazy. Ciuchcie, zwane parnasusami, podobne do tych w Tallinnie, jeżdżą w tę i z powrotem. Białe żaglówki suną po horyzoncie. Fale wody szumią rozpryskując się o kamienie. Spragnieni tego ciepła i słońca, prosto z deszczowej Polski ruszyliśmy na południe... Nad Balatonem właśnie świeci piękne słońce i jest ciepło. Trwa podróż w ciepłe kraje, spełnienie naszych marzeń ostatnich dni znad rozwieszanego prania.


I bzy kwitną tutaj wszędzie jak oszalałe.




Klimat półwyspu na Balatonie bardzo południowy. Krzaczki lawendy do obwąchania i małe plantacje winorośli do zachwycania się nimi. Urokliwe domki z kamienia na wzgórzach. W B. obudził się odkrywca - i ruszyliśmy przez chaszcze i zarośla, prosto w stronę widzianej gdzieś nad koronami drzew drewnianej wieży. Na przełaj, przez zarośnięte ścieżki i tajemnicze ogródki. Zupełnie bez planu znaleźliśmy nasz cel i z najwyższego punktu na półwyspie podziwialiśmy zachód słońca nad Balatonem. Szuwary pełne żabich kumkań, jeziorko w jeziorze, wzgórza, powykręcane drzewa, cały półwysep wzdłuż i wszerz, wodę aż po horyzont. Jest przepięknie...







A rano poszliśmy pobiegać. Po węgierskim batonie o świcie - i w trucht. Wśród promieni wschodzącego słońca. Ponad 10 km wzdłuż linii brzegowej Balatonu, gdzie wodę jeziora trudno dostrzec. Wszędzie zamknięte hotele i ogrodzenia. Udało nam się wejść na jakiś kemping z wypożyczalnią łódek. Z chybotliwym pomostem i szuwarami kołyszącymi się na wietrze. Poranne słońce ogrzewało wyblakłe trawy wystające z wody, które głaskały niebieską taflę.

Cisza i czas.

Można było wejść do czyjejś łódki i, kołysząc się na wodzie, wpatrywać się w ptaki wzbijające się do lotu. W delikatnie falującą wodę. Żyć porankiem 1 maja, dniem świątecznym zarówno w Polsce, jak i na Węgrzech. Żyć zachwytem w porze dnia, gdy raczej świątecznie odsypia się trudy codzienności, a nie biega nad Balatonem.



Pobiegliśmy jeszcze kawałek dalej. W gęstwinie traw znaleźliśmy dwie opuszczone łódki. Jedna napełniona wodą, druga ze skrzynią zamkniętą na kłódkę.

Właśnie otwierała się brama, więc wykorzystaliśmy okazję przemykając się do jakiegoś składowiska żaglówek. I tu dostaliśmy się nad wodę Balatonu. Szuwary i cisza. Słońce połyskujące w wodzie. Przepiękne powitanie dnia.


Wychodząc, ktoś krzyczał po węgiersku idąc w naszą stronę. Szybka kalkulacja - przecież i tak się nie dogadamy. Psy szczekały. Przeskoczyliśmy przez ogrodzenie, jak złodzieje...
Nasunęły się wspomnienia ucieczki z chińskiego więzienia barierek w górach CangShan.
Złodzieje... czego - czasu? Szczęścia? Złodzieje poranka?

;)







Komentarze

  1. Balaton pamiętam z dzieciństwa jako ciepłe i dość płytkie jezioro. Jedno z pierwszych moich zagranicznych wspomnień:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, że wspomnienia z podróży są w tak szczególny sposób wyraziste i żywe... prawda? ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nad Bergen zbierają się chmury...

29-30 sierpnia 2014 Co nie jest tam rzadkim zjawiskiem. Morze granatowieje, a wiatr pachnie wyczekiwaniem.   I już po chwili  rozkwitają parasole, mokną drewniane uliczki Bryggen . Nic więc dziwnego, że o pranie prosto z Bergen trudno... ;) Pozostaje więc zaprezentować pranie z norweskiego Voss : W Voss, po dłuuugim wyczekiwaniu, zatrzymała się dla nas przemiła pani, typowo po norwesku ceniąca bliski kontakt z dziką naturą, szczęśliwie dla nas jadąca prosto do Bergen. Namiot rozbiliśmy w lesie na górze Fløyen , nieopodal farmy trolli i platformy widokowej. Wieczorem więc do nasycenia oczu można było wpatrywać się w miasto malowane światłem na wodzie ...

Psychizacja krajobrazu

Wrażenie pustki. Lodowaty wiatr, który rozpalał policzki. Kiedy wstrzymywał swą szaloną gonitwę nastawała zupełna Cisza. Biały bezkres. Wyłaniające się z mlecznego powietrza srogie, surowe skały. Kontrasty. Bieli śniegu z ciemną zielenią kosodrzewiny. Jaskrawych ubrań i plecaków z monotonią i stałością krajobrazu. Lodowato zimnych dłoni z gorącym zachwytem w sercu. Kontrasty. Lekki puch śniegu i siła górskich skał.

Literackie wędrówki z Olgą Tokarczuk

Wśród zakurzonych książek w osiedlowej bibliotece znalazłam cienki zbiór trzech opowiadań. Miałam jakieś 14 lat i dałam się porwać. Dziwny świat, metaforyczny i wciągający. Życie we wnętrzu - szafy, hotelu, gry. Można wejść, i wcale nie chce się wychodzić. Szkatułkowość świata.