Przejdź do głównej zawartości

Cisza i przestrzeń

Zaletą pracy w nieregularnym trybie jest zwyczajnie wolny poniedziałek. W taki poniedziałek można robić wszystko. Na przykład wybrać się w Tatry przy znakomitych prognozach pogody.

W planach nie miałam samotnej wędrówki. Ale taka właśnie mi się przydarzyła.



Pobudka o 3:00. Dziwnie jest tak wstać przed świtem, gdy dni wciąż najdłuższe w roku.
Szybkie kanapki, owsiane ciastka do plecaka i w drogę. Cisza powoli rozbudzającego się dnia. 
3:35 ostatni nocny autobus z pętli. 
4:15 odjazd flixbusa z dworca autobusowego. 
6:32 poranne ziewanie na dworcu w Zakopanem. 
Po 7:00 jestem w Palenicy i ruszam asfaltową drogą do Morskiego Oka.
Wyprzedziłam kilka par z dziećmi i ekipę seniorów, i... znana ze swej monotonii asfaltowa droga zmieniła się nie do poznania. Zniknęły komentarze i rozmowy, zapanowała cisza. Świat przyrody stał się jakby bliższy i bardziej dosłowny. Szłam sama i już wtedy poczułam, że to będzie wyjątkowa wycieczka. Samotna wędrówka w Tatrach Wysokich.

Na własną odpowiedzialność, jak podkreślała pani w schronisku, napełniłam butelki wodą z kranu. Droga wzdłuż Morskiego Oka bez śladu żywej duszy. Niezwykłe doświadczanie natury. Połyskująca słońcem woda. Zieleń, cisza, zapachy.







Podchodząc nad Czarny Staw pod Rysami spotkałam kilka osób. Radosna, ciągle śmiejąca się zakonnica. Już od rana mocno przygrzewało słońce, w takim habicie wysokie temperatury tegorocznego lata czuć pewnie jeszcze mocniej.

Czarny Staw pod Rysami. Początek zielonego szlaku. Tu otwiera się brama do prawdziwej Ciszy i Przestrzeni Tatr.



O Mięguszowieckiej Przełęczy pod Chłopkiem wciąż słyszałam, że to jeden z najtrudniejszych szlaków w Tatrach. Jak Orla Perć, albo i jeszcze trudniej. Zatem: kolejne górskie wyzwanie! Podczas tamtego tatrzańskiego lata nie udało się tutaj wejść, choć chciałam i planowałam. Przełęcz pod Chłopkiem czekała na mnie pierwszego dnia lipca 2019.

I tak bardzo byłam nastawiona na te niesamowite trudności... że trochę się zawiodłam. Wciąż czekałam na coś nie do pokonania. Coś sprawiającego prawdziwą trudność. Doszłam do końca zielonego szlaku... i się nie doczekałam. ;)

Może nieco trudniej było przy schodzeniu. Ale nie tak, jak się spodziewałam, słysząc te liczne legendy o Mięguszowieckiej Przełęczy pod Chłopkiem. ;)

Brak oczekiwanych trudności jednak nie odbiera uroku tej drodze. To była przepiękna wędrówka. Zapierające dech widoki. Przestrzeń i ekspozycja. No i doświadczenie bycia tak blisko natury gór. Samotność to potęguje. Wyostrza uważność. Wszystkie bodźce są jakby bardziej bezpośrednie. Więcej się widzi, słyszy, czuje. Więcej doświadcza. Więcej myśli...

















I też te kilka spotkanych osób na tak rzadko uczęszczanym szlaku. W bądź co bądź poniedziałek. Wspólnota samotności w Tatrach Wysokich. Swobodniej rozmawiać, rozumieć, być.

U celu drogi, na przełęczy, kusiło wejście jeszcze wyżej. Nie tylko mnie, a też chłopaczka który biegał i szukał wejścia na okoliczne szczyty. Ktoś z czekanem uświadomił mu, że bez czekana nie ma opcji. Pozostało więc rozkoszowanie się widokami ze skałek tuż nad przełęczą.

Bycie tak długo, jak tylko chcę. Zupełna dowolność. I wolność.
Wpatrywanie się w górskie głębiny.













Zastanawiam się co zmieniło się od tamtego roku i samotnego wchodzenia na Kościelec. Bo wtedy samotna wędrówka bardziej mnie męczyła niż cieszyła. Na pewno pogoda teraz była bardziej pewna, więc zupełnie odpadał element zamartwiania się i nakręcania nadchodzącą burzą i koniecznością radzenia sobie wtedy samej...
A może też zmieniło się coś innego?




tam byłam ;)


Czasem nie zabieram aparatu i żałuję. A czasem go biorę i też żałuję. Bo ciężki, nieporęczny do szybkiego wyciągania, przeszkadzający gdy trzeba w górach używać rąk i nóg. Tym razem nie wzięłam i podczas wędrówki uważałam to za świetną decyzję. A teraz obrabiając zdjęcia trochę żałuję, że nie mam RAWów z aparatu, z których można wyciągnąć więcej nawet ze zdjęć w środku słonecznego dnia niż z fotek z komórki... Coraz częściej myślę nad zakupem jakiegoś lekkiego bezlusterkowca.

Myślę o zmianach. Raz podjęte wybory z czasem tracą na aktualności.

Tak jak nie widzę już swojej kariery w przyszłości jako ślubny fotograf (więc nie potrzebuję już ciężkiej lustrzanki i jeszcze cięższych obiektywów...), tak też idea "fotografii prania" coraz mniej jest moja. Była w pełni moja we wrześniu sześć lat temu (!), ale teraz czuję bardziej wstyd niż dumę opowiadając o co mi chodziło z robieniem zdjęć prania w podróży.

Chyba czas na zmiany...



Komentarze

  1. śledzę bloga od lat i najbardziej podoba mi się tocząca się w Pani zmiana,
    dojrzewanie
    spoglądanie
    odczuwanie.

    dziękuję i proszę o kontynuację

    tutaj odczuwam spokój

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niesamowicie miło mi przeczytać taki komentarz... Dziękuję :)
      Bardzo cieszę się że jest ktoś "po drugiej stronie monitora", czyta wpisy i z nich czerpie.
      Nadaje to sens tworzeniu ;)
      Dziękuję.
      Dziękuję za te słowa i za uważność.
      I serdecznie zapraszam dalej do tej mojej wirtualnej przestrzeni podróży ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nad Bergen zbierają się chmury...

29-30 sierpnia 2014 Co nie jest tam rzadkim zjawiskiem. Morze granatowieje, a wiatr pachnie wyczekiwaniem.   I już po chwili  rozkwitają parasole, mokną drewniane uliczki Bryggen . Nic więc dziwnego, że o pranie prosto z Bergen trudno... ;) Pozostaje więc zaprezentować pranie z norweskiego Voss : W Voss, po dłuuugim wyczekiwaniu, zatrzymała się dla nas przemiła pani, typowo po norwesku ceniąca bliski kontakt z dziką naturą, szczęśliwie dla nas jadąca prosto do Bergen. Namiot rozbiliśmy w lesie na górze Fløyen , nieopodal farmy trolli i platformy widokowej. Wieczorem więc do nasycenia oczu można było wpatrywać się w miasto malowane światłem na wodzie ...

Psychizacja krajobrazu

Wrażenie pustki. Lodowaty wiatr, który rozpalał policzki. Kiedy wstrzymywał swą szaloną gonitwę nastawała zupełna Cisza. Biały bezkres. Wyłaniające się z mlecznego powietrza srogie, surowe skały. Kontrasty. Bieli śniegu z ciemną zielenią kosodrzewiny. Jaskrawych ubrań i plecaków z monotonią i stałością krajobrazu. Lodowato zimnych dłoni z gorącym zachwytem w sercu. Kontrasty. Lekki puch śniegu i siła górskich skał.

Literackie wędrówki z Olgą Tokarczuk

Wśród zakurzonych książek w osiedlowej bibliotece znalazłam cienki zbiór trzech opowiadań. Miałam jakieś 14 lat i dałam się porwać. Dziwny świat, metaforyczny i wciągający. Życie we wnętrzu - szafy, hotelu, gry. Można wejść, i wcale nie chce się wychodzić. Szkatułkowość świata.