Przejdź do głównej zawartości

Szukając Małego Księcia...

16 lipca 2014

"- Pustynia jest piękna - dorzucił. 

To prawda. Zawsze kochałem pustynię. Można usiąść na wydmie. 
Nic nie widać. Nic nie słychać. Ale mimo to coś promieniuje w ciszy...

- Pustynię upiększa to - powiedział Mały Książę - że gdzieś w sobie kryje studnię...

Nagle ze zdziwieniem zrozumiałem to tajemnicze promieniowanie piasku. 
Gdy byłem małym chłopcem, mieszkałem w starym domu, do którego 
przywiązana była legenda o ukrytym skarbie. Oczywiście nikt skarbu 
nie znalazł, a może nawet nie szukał go. Lecz on rzucał czar na dom. 
Mój dom ukrywał w sobie tajemnicę... 

- Tak - powiedziałem Małemu Księciu - to, co upiększa dom 
czy gwiazdy, czy pustynie jest niewidzialne."

Antoine De Saint-Exupery: "Mały Książę"


Co prawda stoki góry Garedża są półpustynne, więc podobno nie jest to pustynia z prawdziwego zdarzenia...
Ale czułam, że nad Dawid Garedża ze swej planety B-612 spogląda na nas Mały Książę, a żmije podobne do jego złocistej żmii prześlizgują się bezgłośnie wśród suchych traw... Miejsce wyjątkowe i trochę nierealne. 

Pranie z jedynej wśród pustkowia miejscowości: Udabno 
(udabno - უდაბნო - znaczy pustynia):


i pranie mnichów (!) z Dawid Garedża:


W internetach porady: jak dojechać do Dawid Garedża, skoro nic tam nie jeździ? My trafiłyśmy tam, jak wszędzie w Gruzji, stopem. I trochę przypadkiem. Bo nie planowałyśmy w naszej podróży Kachetii i wizyty w gruzińskiej Toskanii. A tam z kolei nie planowałyśmy noclegu i spotkania mówiącego po polsku Gruzina i Polki z Krakowa. Oni ostrzegli nas przed żmijami i dzikimi, pustynnymi psami (!) słysząc o naszym pomyśle na spanie "gdzieś po drodze". I to od nich usłyszeliśmy o Polakach, którzy na pustkowi założyli restaurację - Oasis Club. Niestety, nie udało nam się przy niej zatrzymać. (jest powód żeby tam wrócić!)

Porankiem więc z Signagi ruszyłyśmy w stronę Sagarejo.

...a po drodze...

W Sagarejo nie miałyśmy wielkich nadziei, ale stanęłyśmy machając na nieliczne auta skręcające w drogę prowadzącą na pustynie. Szybko pojawił się jakiś taksówkach, ale my nie poddawałyśmy się... I zatrzymały się trzy zwariowane, wesołe nastolatki z Tbilisi. Właśnie zdały jakieś egzaminy i jechały (jak się później okazało) strzelić sobie selfie przy Dawid Garedża ;). Śpiewały, śmiały się, było trochę jak w Hannah Montana, aż coś łupnęło w przednim kole. Przedziwnym, szczęśliwym trafem akurat niedaleko wśród pustych przestrzeni starszy pan kosił trawę do bagażnika auta (?). Wykazał się gruzińską życzliwością i sam podszedł nam pomóc.


Wszystko skończyło się szczęśliwie. Koło wymienione. Jechałyśmy dalej długo, dłuugo... Przejeżdżałyśmy przez Udabno, niewielką miejscowość oddaloną o kilkadziesiąt kilometrów od cywilizacji. Podobno powstała przez wysiedlenie wiecznie narażonych na powódź ludzi ze Swanetii. Trafili z jednego końca Gruzji aż do przesytu bogatego w wodę na drugi koniec swego kraju, gdzie po tę wodę trzeba jeździć do odległych miast....

 Udabno z oddali

Jechałyśmy poprzez wydłużające drogę "skróty", z przystankami tam i tu. W upale i skwarze. W końcu dotarłyśmy uradowane do naszego celu. Zostawiłyśmy beztrosko plecaki za śmietnikami i ruszyłyśmy podziwiać słynny kompleks monastyrów.



A tam takie dziwne drzewo przypominające czereśnię, z owocami o kształcie zbliżonym do malin, o smaku bardzo kwaśnym i soku lejącym się wszędzie:


Zastanawiałyśmy się, czy to może z tych owoców robią ten tajemniczy gruziński sos do szaszłyków?


Było niesamowicie gorąco. Na szczęście przy wejściu do monastyrów można było uzupełnić zapasy wody :)

zdjęcie Jagody

Nasze zwariowane nastolatki pojechały do Signagi, a my wdrapywałyśmy się wyżej, i wyżej, i wyżej...




Im wyżej, tym bardziej zachwycająco pięknie. Skały w czerwonawe prążki jak odpustowe cukierki. Bezkres pustkowia. Sucha, piaszczysta ścieżka. Gorące rozedrgane powietrze, pojedyncze podmuchy ciepłego wiatru. A z samej góry - zapierający dech widok na gruzińskie i azerbejdżańskie pustynne przestrzenie.





Dłuuugie chwile zatapiałyśmy się w tym widoku... Wielki żal było stamtąd wracać... Ale realnie patrząc szanse na złapanie stopa na pustkowiu miałyśmy dość nikłe, a robiło się coraz później... (Wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy, że przy  Oasis Club można robić namiot! albo i spać w wojskowym namiocie - bez stresu bycia pożartym przez dzikie, pustynne psy).







A Mały Książę przyglądał nam się z daleka, podlewając swoją Różę...




Kolejne wielkie szczęście - na dole plecaki całe i zdrowe, a i złapałyśmy całkiem szybko na stopa taksówkę, wiozącą już szwajcarską pielęgniarkę z chłopakiem. Rzewnie pogawędziłyśmy sobie o pielęgniarskiej doli, o polskich i szwajcarskich realiach pracy i zarobkach. W efekcie po opowieściach o polskich standardach Szwajcarzy nie chcieli przyjąć od nas zwrotu za podwóz taksówką. No cóż.... 

A po drodze widzieliśmy płonące pola.





zdjęcie wykonane przez Jagodę

Komentarze

  1. Foty jak z BAJKI -tak trzymaj.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspomnienia to jest to.Dobrze że jest co wspominać. Tak
    ,,trzymaj,,dalej by było co wspominać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tatry nie pytają, Tatry przyjmują

Kościelec w sierpniu. W czwartek. Rozległe przestrzenie gór. Znajomo, w Wysokich Tatrach jak w domu. Wróciłam na Kościelec po czterech latach. Ponowne samotne wejście. Nabrzmiały sierpień, rozkwitły halą na fioletowo. Chmury wiszą na niebie.  Podsłuchuję ludzi, słucham Maanamu. Czekam aż coś mnie zahaczy. Przeżywam. Doznaję. Istnieję. Różne ludzkie światy. Wchodzę, słucham, mijam. Gdziekolwiek wyjedziesz - spotkasz tam samą siebie.

Wzdłuż nadbałtyckich krajów: Litwa-Łotwa-Estonia i ich stolice

6-19.08.2013 Wileńskie pranie: Cudowna, leniwa podróż przez nabałtyckie kraje... Wiele wrażeń, odkryć i mnóstwo radości. widok spod wieży Giedymina na stare miasto Wilna (zdj. Bartka) Na początek opowieści parę praktycznych informacji...

Nad Bergen zbierają się chmury...

29-30 sierpnia 2014 Co nie jest tam rzadkim zjawiskiem. Morze granatowieje, a wiatr pachnie wyczekiwaniem.   I już po chwili  rozkwitają parasole, mokną drewniane uliczki Bryggen . Nic więc dziwnego, że o pranie prosto z Bergen trudno... ;) Pozostaje więc zaprezentować pranie z norweskiego Voss : W Voss, po dłuuugim wyczekiwaniu, zatrzymała się dla nas przemiła pani, typowo po norwesku ceniąca bliski kontakt z dziką naturą, szczęśliwie dla nas jadąca prosto do Bergen. Namiot rozbiliśmy w lesie na górze Fløyen , nieopodal farmy trolli i platformy widokowej. Wieczorem więc do nasycenia oczu można było wpatrywać się w miasto malowane światłem na wodzie ...