9-11 lipca 2014
Czyli pobyt w gruzińskiej Swanetii (სვანეთი).
pranie o poranku |
pranie pod wieczór |
nasze pranie! ;) |
naszym autostopowym celem - Mestia |
Stopując do Mestii trochę za Khaishi utknęłyśmy chyba na dwie godziny. Przemiła rodzinka poczęstowała nas kawą, usiłowała się z nami porozumieć po rosyjsku, zorganizowała siedzonka przed ich sklepem i zaprosiła do gry w siatkę.
(zdjęcie Jagody) |
A czy krowa w mieście dziwi?
Po tułaczce długą, pełną zakrętów i zawijasów drogą do Swanetii, gdzie w każdej chwili zza rogu może wynurzyć się łaciata przedstawicielka bydła, a pogodzeni z tym kierowcy po prostu ją (lub je) omijają (często w ostatniej chwili)... Prawdziwe dumne, niewzruszone kings of roads. Po takiej drodze obfitej w bydło - nie, krowa w mieście nie dziwi. ;)
nocleg nad miastem |
Widziałyśmy pięknie zachodzące słońce za górami - więc właściwie chyba można było przewidzieć, że obudzimy się w cieniu (czyli w chłodzie), a nie w promieniach wschodzącego słońca ;). A że było tam całkiem stromo, a nasz namiot ze względów samolotowego bagażu podręcznego nie miał śledzi... No to obudziłyśmy się leżąc na namiotowej ścianie.
Tak. Podróże kształcą ;)
śniadanie z psem |
I ruszamy pod Lodowiec Czaladi!
Droga była bardzo długa i zdecydowaną większość czasu monotonna... Choć wokół przepiękne góry. Prosta, szeroka ścieżka, wręcz idealna na rower. No ale dziarsko szłyśmy pieszo.
gruziński recykling?... (ha, ha) |
(zdj. J.) |
Za mostkiem było dużo, duużo ciekawiej!
jest i lodowiec! (zdj. J.) |
Zachwycałyśmy się wspaniałą doliną otoczoną potężnymi górami aż tego zachwytu byłyśmy pełne. Dobrze byłoby wrócić do Swanetii, już tylko do Swanetii, z dobrym namiotem ze śledziami i w górskich butach, i powędrować w dal...
i powrót dłuuugą drogą |
Sama Mestia jest bardzo ciekawym miejscem. Każda rodzina ma swoją basztową wieżę, która służyła do obrony rodu gdy przez całe wieki obowiązywała reguła krwawej zemsty - morderstwo kogoś z rodziny trzeba było pomścić śmiercią któregoś krewnego zbrodniarza. W basztach chroniono cenne przedmioty, zwierzęta, no i samych siebie.
Niektóre z tych wież są otwarte - i można ot, tak, po prostu, wejść na dach!
Pomiędzy wieżami klimat średniowiecznych, kamiennych uliczek... Czasem zaniedbanych, często tajemniczych i bardzo urokliwych. Mestia to trochę jak Tallinn, tylko nie jest tak turystycznie odstawiona.
Spałyśmy (i zrobiłyśmy nawet pranie, nie mówiąc już o Душ!) na szumnie zwanym "campingiem" trawniku u miłego gospodarza, niedaleko białego mostu - spider bridge.
znak na "camping" na kawałku trawnika |
biały most, zwany też spider bridge |
i kolejne śniadanie z psem |
Mimo wieczornego braku autostopowych perspektyw wydostania się z Mestii miałyśmy wiele szczęścia - i dotarłyśmy aż do Zugdidi. Gdzie w centrum, przy wejściu do parku można wypić niebywale dobrą mrożoną kawę! (A znając gruzińskie kawowe realia jest to rzeczą doprawdy niebywałą!)
i doładować telefon, i baterie, oczywiście |
a przy pysznej mrożonej kawie takie malunki na ścianach |
Zugdidi pozostanie w naszych wspomnieniach miastem policjantów. Pomocni policjanci po niekończących się, typowo gruzińskich debatach i dyskusjach znaleźli nam miejscówę na namiot w parku naprzeciwko komisariatu, z zapewniającą bezpieczeństwo całonocną policyjną obserwacją. A następnego dnia inni policjanci pomogli uzupełnić nasze zapasy wody pitnej. Też w tych okolicach złapałyśmy policyjnego stopa.
O, gdyby wszędzie policja była tak bardzo ludziom pomocna... ;)
namiot daje radę! |
pomidorowe serce |
nasz rosyjski w praktyce ;) |
i więcej zdjęć
Komentarze
Prześlij komentarz