Przejdź do głównej zawartości

Szlakiem kwitnących bzów

Zarzucić na rowerowe bagażniki sakwy wypchane prowiantem i niemnącymi się ciuchami - i już jest lżej w głowie.

Jesteśmy w drodze, siłą własnych nóg i mechanizmu dwóch kółek.
Jest pięknie.






Cała ta droga wzdłuż Nysy i Odry to początkiem maja szlak kwitnących bzów. Nawdychaliśmy się tych bzów, wielobarwnych, ogrodowych i dzikich.

I żółtych pól rzepaku, którego zapach roznosi się falami. Falują na wietrze zielone łany traw. Wiatr szaleńczo porywisty wieje w twarz. Albo w plecy. Albo w bok. Albo chowamy się przed nim za wałem rzeki.


Jedziemy przed siebie. Ważne jest to, co na bieżąco. Choć jest i dużo czasu na myślenie w drodze. Czas na przewietrzenie głowy, czas na nabranie zbawiennego dystansu. Mijamy łagodne krajobrazy rzecznej granicy, żywotną naturę, senne wioski. Snujemy refleksje o życiu przy granicy, zmianach po otwarciu tych granic. Komentujemy odczucia wobec agresywnych kolorów niemieckich słupków granicznych.
















Mówili, że ta trasa jest monotonna. A nawet nudna.
Natura niezmiennie do siebie podobna.
Długa droga. Przez pola, łąki, wzdłuż rzek. Nadrzeczny krajobraz płaski. Nasycaliśmy oczy zielenią dojrzewającego zboża i szumiących liści. Niekończących się równinnych przestrzeni zieleni.

Senne niemieckie miasteczka i wioski. Ogródki pełne krasnali, plastikowych bocianów i dużych, wesołych biedronek przyklejonych do ścian domów. Niemiecki porządek. Miałam okazję wykorzystać moją sześcioletnią (!) naukę niemieckiego: "Guten Morgen! Entschuldigung. Wasser, bitte! Danke schön." ;)

Przemykaliśmy przez małe, niemieckie wioski nad rzeką. W rozgrzanym powietrzu mieszał się zapach bzu i gnojówki.
Swojsko.















Koncert natury. Śpiew ptaków. Skrzeki, piski. Muczenie krów zza rzeki po polskiej stronie. Szum wiatru w liściach koron wysokich drzew. Tych samych drzew, które pamiętam z łąk w Szczekocinach, za drogą. Gdy ustawał szum aut - szumiały one. Monumentalnie wysokie, dostojne. Sianokosy i migotliwe liście hen, pod niebem.


Zachwycam się tym naszym minimalizmem. Wszystkiego w sam raz. Wszystko co niezbędne do przeżycia na bieżąco - jest w rowerowej sakwie. Ciuchy, których nie trzeba prasować, a są wygodne, ciepłe, praktyczne. Jedzenie, z którego łatwo można przygotować sycący, energetyczny posiłek. Minimum niezbędnych, ułatwiających życie kosmetyków. Bardzo mi się to podoba - ten minimalizm w drodze. Tak niewiele potrzeba. I jest dobrze. Lżej. 













Asfalt wzdłuż rzeki biegł płynnie. Myśli biegały wokół pól. Był czas i na myślenie, i na zmęczenie. Obolałe mięśnie nóg rozciągały się przy zachodzącym słońcu. W namiocie wieczorami wyglądaliśmy przez siatkowane okno. Niebo zmieniało powoli swoje nocne odcienie. Przenośny dom zmieniał lokalizację.

Życie w drodze toczyło się swoim niespiesznym rytmem. Rytmem życia w drodze właśnie. Porządny odpoczynek psychiczny, klasyczne oderwanie od codzienności. Docenianie drobnostek. Porównywania stylów życia.


Ciepły maj. Starsza pani w pastelach czytała książkę przed domem. Elegancko i lekko. Jasny dom w tle, zieleń wokół. Piękna wiosna u jesieni życia.

Ten obrazek przypomniał mi jedno ze zdjęć, których nie ma.



















Po drodze był jeszcze Kostrzyn nad Odrą... ;)






Komentarze

  1. https://youtu.be/zx6ab_E0Cfs
    Tak mi sie skojarzyło
    I jeszcze ta staruszka czytająca książkę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nostalgię pogłębia oglądanie tych zdjęć przy tej piosence..

      ach, Nosowska, adekwatna zawsze tak bardzo ;)


      staruszki po zapomnianych wioskach zawsze wygrywają chwilę

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tatry nie pytają, Tatry przyjmują

Kościelec w sierpniu. W czwartek. Rozległe przestrzenie gór. Znajomo, w Wysokich Tatrach jak w domu. Wróciłam na Kościelec po czterech latach. Ponowne samotne wejście. Nabrzmiały sierpień, rozkwitły halą na fioletowo. Chmury wiszą na niebie.  Podsłuchuję ludzi, słucham Maanamu. Czekam aż coś mnie zahaczy. Przeżywam. Doznaję. Istnieję. Różne ludzkie światy. Wchodzę, słucham, mijam. Gdziekolwiek wyjedziesz - spotkasz tam samą siebie.

Wzdłuż nadbałtyckich krajów: Litwa-Łotwa-Estonia i ich stolice

6-19.08.2013 Wileńskie pranie: Cudowna, leniwa podróż przez nabałtyckie kraje... Wiele wrażeń, odkryć i mnóstwo radości. widok spod wieży Giedymina na stare miasto Wilna (zdj. Bartka) Na początek opowieści parę praktycznych informacji...

Nad Bergen zbierają się chmury...

29-30 sierpnia 2014 Co nie jest tam rzadkim zjawiskiem. Morze granatowieje, a wiatr pachnie wyczekiwaniem.   I już po chwili  rozkwitają parasole, mokną drewniane uliczki Bryggen . Nic więc dziwnego, że o pranie prosto z Bergen trudno... ;) Pozostaje więc zaprezentować pranie z norweskiego Voss : W Voss, po dłuuugim wyczekiwaniu, zatrzymała się dla nas przemiła pani, typowo po norwesku ceniąca bliski kontakt z dziką naturą, szczęśliwie dla nas jadąca prosto do Bergen. Namiot rozbiliśmy w lesie na górze Fløyen , nieopodal farmy trolli i platformy widokowej. Wieczorem więc do nasycenia oczu można było wpatrywać się w miasto malowane światłem na wodzie ...