Przejdź do głównej zawartości

Rycerzowa. Jesteśmy deszczem

Po kilku dobrych godzinach wędrówki przez nieustannie deszczowy las, z kałużami w butach i z przemoczonym każdym elementem garderoby, w naszych głowach pojawiło się  nieśmiałe pytanie: "właściwie to... po co?...".

Po co tak moknąć? Po co wspinać się w górę po błotnistych strumieniach, żeby zaraz schodzić ostro w dół, tylko dlatego, aby po chwili z powrotem wędrować w górę? To wszystko w strugach deszczu i pośrodku niczego. W sercu zielonego, moknącego z nami lasu. Gdy chwilami przechodziłyśmy przez polany zamiast górskich widoków wokół roztaczała się nieprzebrana mgła.



W Bacówkce na Rycerzowej spotkaliśmy jeszcze kilku takich szaleńców, niektórych nawet gotowych dzieci zabrać ze sobą w środku tygodnia na deszczowe wycieczki po górach. ;)





Gdy z celu naszej pieszej tułaczki - Soblówka PKS - ruszyłyśmy w stronę cywilizacji powoli zaczynałam rozumieć: "po co". Jaskrawe i tandetne reklamy w zakorkowanym Żywcu już dawały do myślenia. Na stojącej w deszczu Zakopiance byłam już prawie pewna. Rozmach miasta Krakowa rozwiał wszelkie wątpliwości. 


Jak sen wydawał się ten cichy las. Monotonny szum deszczu. Zieleń piorunująca. Zapewne nie tak soczysta jak w moknącej Szkocji, ale i nasze beskidzkie zielenie w deszczu prezentowały się niezwykle. Bajkowo rozwijające się mgliste horyzonty wśród wysokich drzew. Pustka. Spokój w tej obezwładniającej bezradności wobec niepomyślnej pogody. Deszcz padał. Najzwyczajniej i najprościej, zupełnie nie biorąc pod uwagę naszych planów na zdobywanie Rysów, albo chociaż na cieszenie się smakiem borówek na słonecznych polanach Beskidu Żywieckiego. Deszcz padał. Świeżo umyte jagody, dzikie maliny i prawdziwe rarytasy wśród leśnych traw: poziomki umilały nam wędrówki po wodzie. Deszcz padał. Na polanie pod samą Rycerzową, wśród czerwieniejących traw i nieprzeniknionej mgły zdjęłyśmy doszczętnie mokre buty. Ku memu zdziwieniu zrobiło to różnicę, bo jednak na boso w mokrej trawie okazuje się być chłodniej niż w mokrej skarpetce w przemoczonym bucie. Ale to przecież lipiec. Lato. Letni deszcz. Bose stopy i bezludne szlaki. Wysokie trawy. Natura i pustka.







Zwolniłam. 
Odcięłam się. 
Odpuściłam. Jeszcze w poniedziałek, kiedy lipcowe łąki rozgrywały swoje letnie koncerty na całego. Świeciło wakacyjne słońce, górskie zapachy roznosiły się w rozgrzanym powietrzu razem z ulotnymi wspomnieniami. Szłyśmy długą asfaltową drogą z Milówki, kiedy pomyślałam, że przecież moje wewnętrzne rozterki, porównywanie oczekiwań z rzeczywistością, rozwiane górskie nadzieje... że przecież nie ma to większego znaczenia. Odpuściłam ten żal za zdobywaniem tatrzańskich szczytów. Pozwoliłam burzom i wiatrom 70 km/h szaleć w Tatrach, jeśli chcą. My tymczasem ruszyłyśmy w inną podróż. Beskid Żywiecki, który odwiedzałam już wielokrotnie, i tym razem otwierał przed nami swoje szlaki. Element kolejowy w drodze zawsze dodaje uroku. Prowincjonalność Milówki urzekała. Wypatrywałyśmy ścierniska, na którym wyrośnie San Francisco, gdy tymczasem z ostatniego domu w środku lasu, z rozwieszonym praniem pośród zarośniętego ogródka, leciało zapętlone "Tamagotchi" Taconafide. ;)




proszę bardzo, jest i pranie! prosto z Milówki ;)



















Kolorowe malwy, łabędzie z wygiętych opon. Rozszalałe winorośla. Dumne, złociste lilie. To wszystko bezwzględnie mokło kolejnego dnia. Jak i następnego.


Na luzie, spokojnie. Mamy czas. Bez pośpiechu. Bez jakiejkolwiek presji. Łagodnie.
W niekończącym się deszczu.

Do osiągnięcia takiego stanu był potrzebny ten nieustępliwy deszcz. Do wyciszenia, które przychodzi mimochodem. Do przewietrzenia głowy z napięć i dręczących konieczności. Bez zbędnych słów i usprawiedliwień.

Padał deszcz i tylko szaleńcy wybierali się w taką pogodę w długą górską drogę przez las.

















Komentarze

  1. Orzeszty cos pieknego ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. "Do osiągnięcia takiego stanu był potrzebny ten nieustępliwy deszcz. Do wyciszenia, które przychodzi mimochodem. Do przewietrzenia głowy z napięć i dręczących konieczności. Bez zbędnych słów i usprawiedliwień." Kurczę... Ale to jest ładne.

    Same banały przychodzą mi do głowy, więc nie będę ich tu wypisywać. Uspokoił mnie ten tekst. Masz jakąś niewyobrażalną zdolność do przemycania spokoju właśnie w swoich tekstach. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję.. to szalenie miłe czytać takie słowa.
      Aż przyjemny dreszcz przebiega po plecach ;)
      Dziękuję, i bardzo się cieszę, że tekst daje spokój.. to piękne :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wzdłuż nadbałtyckich krajów: Litwa-Łotwa-Estonia i ich stolice

6-19.08.2013 Wileńskie pranie: Cudowna, leniwa podróż przez nabałtyckie kraje... Wiele wrażeń, odkryć i mnóstwo radości. widok spod wieży Giedymina na stare miasto Wilna (zdj. Bartka) Na początek opowieści parę praktycznych informacji...

Nad Bergen zbierają się chmury...

29-30 sierpnia 2014 Co nie jest tam rzadkim zjawiskiem. Morze granatowieje, a wiatr pachnie wyczekiwaniem.   I już po chwili  rozkwitają parasole, mokną drewniane uliczki Bryggen . Nic więc dziwnego, że o pranie prosto z Bergen trudno... ;) Pozostaje więc zaprezentować pranie z norweskiego Voss : W Voss, po dłuuugim wyczekiwaniu, zatrzymała się dla nas przemiła pani, typowo po norwesku ceniąca bliski kontakt z dziką naturą, szczęśliwie dla nas jadąca prosto do Bergen. Namiot rozbiliśmy w lesie na górze Fløyen , nieopodal farmy trolli i platformy widokowej. Wieczorem więc do nasycenia oczu można było wpatrywać się w miasto malowane światłem na wodzie ...

Psychizacja krajobrazu

Wrażenie pustki. Lodowaty wiatr, który rozpalał policzki. Kiedy wstrzymywał swą szaloną gonitwę nastawała zupełna Cisza. Biały bezkres. Wyłaniające się z mlecznego powietrza srogie, surowe skały. Kontrasty. Bieli śniegu z ciemną zielenią kosodrzewiny. Jaskrawych ubrań i plecaków z monotonią i stałością krajobrazu. Lodowato zimnych dłoni z gorącym zachwytem w sercu. Kontrasty. Lekki puch śniegu i siła górskich skał.