Przejdź do głównej zawartości

Lot po słońce

listopad 2015

Wspaniała sprawa - wtedy, gdy dni skracają się i marzną, móc ruszyć po słońce. Nad Morze Śródziemne, niebieskie i łagodne. Do hiszpańskiego miasta, które od świtu do zmierzchu nasycone jest słonecznym blaskiem. I to takie powszednie. Jasne, jak słońce. Oczywiste. Jak zamek wznoszący się nad blokami.


pranie w Alicante w środku dnia...

...i pod dnia koniec

A wieczorem - co to było za światło! Co to były za niezwykłe zupełnie chwile! Gdzieś z zakamarków pamięci niepamiętanej wydostały się wrażenia z argentyńskiego filmu. Takie powietrze, takie ciepło. Taki południowy spokój. Dobre zawieszenie, poczucie uniwersalności trwania tych chwil. Choć przecież przeminęły, jak wszystkie inne, to tak, jakby ciągle trwała inna przestrzeń, w której one są. Nie mijają, a trwają sobie nieprzerwanie w tym zawieszeniu. Światło na odrapane budynki pada wciąż to samo. Niskie słońce nad morzem, ptaki kołują wokół zamku na skalistym wzgórzu.








A potem poniedziałek... Ach, co to był za poniedziałek! Dzień wstawał o godzinie 8. To taka pora, gdy zwykle w poniedziałek robi się coś zupełnie innego. Zwykle w listopadowe poniedziałkowe poranki nie biega się wzdłuż morza. Zazwyczaj nie goni się wschodzącego słońca, tylko gdzieś po drodze mija się je w tramwajowym oknie. 
Zachwycać można się zawsze, pewnie. 
A jednak miło tak dla odmiany specjalnie za słońcem w poniedziałkowy poranek pobiec. Niebo bez jednej chmurki. Fale białe, plaża niemal pusta. Można biec, a słońce wspina się coraz wyżej. Świetlisty blask odbija się od wody. Jak pięknie...








Komentarze

  1. Poranki! To co uwielbiam najbardziej i wbrew pozorom tedy najwięcej można zobaczyć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak. I ta satysfakcja, że udało się wcześniej wstać będąc w podróży, i skubnąć tego, co dzięki porankowi nieoczywiste... ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nad Bergen zbierają się chmury...

29-30 sierpnia 2014 Co nie jest tam rzadkim zjawiskiem. Morze granatowieje, a wiatr pachnie wyczekiwaniem.   I już po chwili  rozkwitają parasole, mokną drewniane uliczki Bryggen . Nic więc dziwnego, że o pranie prosto z Bergen trudno... ;) Pozostaje więc zaprezentować pranie z norweskiego Voss : W Voss, po dłuuugim wyczekiwaniu, zatrzymała się dla nas przemiła pani, typowo po norwesku ceniąca bliski kontakt z dziką naturą, szczęśliwie dla nas jadąca prosto do Bergen. Namiot rozbiliśmy w lesie na górze Fløyen , nieopodal farmy trolli i platformy widokowej. Wieczorem więc do nasycenia oczu można było wpatrywać się w miasto malowane światłem na wodzie ...

Psychizacja krajobrazu

Wrażenie pustki. Lodowaty wiatr, który rozpalał policzki. Kiedy wstrzymywał swą szaloną gonitwę nastawała zupełna Cisza. Biały bezkres. Wyłaniające się z mlecznego powietrza srogie, surowe skały. Kontrasty. Bieli śniegu z ciemną zielenią kosodrzewiny. Jaskrawych ubrań i plecaków z monotonią i stałością krajobrazu. Lodowato zimnych dłoni z gorącym zachwytem w sercu. Kontrasty. Lekki puch śniegu i siła górskich skał.

Literackie wędrówki z Olgą Tokarczuk

Wśród zakurzonych książek w osiedlowej bibliotece znalazłam cienki zbiór trzech opowiadań. Miałam jakieś 14 lat i dałam się porwać. Dziwny świat, metaforyczny i wciągający. Życie we wnętrzu - szafy, hotelu, gry. Można wejść, i wcale nie chce się wychodzić. Szkatułkowość świata.